Accenture India Marathon Expedition – List 1

Accenture India Marathon Expedition – List 1

Szakali wyprawa przez Indie – odc. 1. |
Smak i zapach Indii.

IMG_3183Przygodę z Indiami zaczęliśmy od mocnego uderzenia. Po dotarciu do Delhi zostawiliśmy plecaki w dworcowej przechowalni i pociągiem ruszyliśmy do miasta Agra, by tam podziwiać sławny Taj Mahal. Mauzoleum, które zrozpaczony władca wzniósł, by uczcić swoją wcześnie zmarłą żonę. „Wzniósł”, to chyba nie jest najlepsze słowo. ……………. zapewne tylko patrzył, a wznoszeniem budowli zajmowało się 20.000 robotników. Efekt ich pracy rzeczywiście robi wrażenie, choć budowlą trudno się rozkoszować. Kontemplacji nie ułatwiają tłumy hinduskich turystów i upał, który przebija gorąc, z jakim przed wyjazdem musieliśmy zmagać się w Polsce.

Z Taj Mahalu podziwiać mogliśmy czerwonawe mury powstałej w tym samym okresie warowni.  Gdy później znaleźliśmy się w jej wnętrzu zaskoczył nas ogrom obiektu i stopień jego zachowania. Trafialiśmy na różne wewnętrzne dziedzińce, z białymi pałacowymi meczetami.

IMG_3221 IMG_3245

Następnego dnia zwiedzaliśmy samą stolicę. Nie mieliśmy wiele czasu, gdyż po południu czekał nas przelot do Bombaju. Zdążyliśmy rzucić okiem na podmiejski kompleks świątynny, całkiem nowy, ale stylizowany na stary, zdobiony tysiącami naściennych figurek, odlanych w betonie. Skojarzenia z Licheniem nasuwają się same, zwłaszcza gdy podziwiamy główną kaplicę sanktuarium ze słotą figurą i ścianami kapiącymi szlachetnymi kamieniami. Najciekawsze było wejście do świątyni. Przed przekroczeniem progu każdego z ważnych zabytków trzeba przejść kontrolę bezpieczeństwa, ale ta była szczególnie drobiazgowa. Najpierw plecaki musieliśmy zdeponować w przechowalni, a w plecakach musiały pozostać aparaty fotograficzne oraz telefony. Przed kontrolą osobistą, z wejściami dla kobiet i mężczyzn, kolejki oddzielone były metalowymi barierkami, więc wyglądało to raczej jak wejście na stadion Górnika Knurów, a nie do świątyni. Po chwili oczekiwania podano nas przeszukaniu, podczas którego każdy z nas musiał tłumaczyć strażnikom, że biegowy zegarek Garmin nie służy do robienia zdjęć. Przed samym wejściem do świątyni odebrano nam nawet buty.

Gdy tylko oddaliśmy sandały, okazało się, że podczas kontroli Jacek zagubił numerek służący do odbioru bagażu. Mimo że odnaleźli go strażnicy, odzyskanie toreb okazało się tak dużym i czasochłonnym problemem, że z programu zwiedzania wypadła nam inna ze świątyń, zapewne znacznie bardziej wartościowa. Mieliśmy za to okazję rzucić okiem na inny współczesny obiekt sakralny –  multireligijną świątynię w kształcie kwiatu lotosu.

IMG_3331Głównym przystankiem podczas taksówkowego zwiedzania Delhi było mauzoleum króla Humayuna, o wiek starsze od Taj Mahalu. Również świetnie zachowane, na szczęście z mniejszą liczbą turystów. Podziwialiśmy kilka znajdujących się tam obiektów, najwięcej uwagi – oczywiście – poświęcając samemu mauzoleum, z królewskim grobem w jego centralnym punkcie. Wychodząc załapaliśmy się na pierwsze krople indyjskiego deszczu.

Powietrzna droga do Bombaju mogła zakończyć się ciekawą przygodą. Bardziej pasował nam lot do miasta Puna, nota bene tego samego przewoźnika i o tej samej godzinie. Niestety, rezerwacji nie udało się już zmienić. Gdy jednak lotniskowym autobusem dowieziono nas do samolotu, gdy byliśmy już na schodach, okazało się, że pasażerowie są omyłkowo ładowani do samolotu nie do Bombaju, ale do… Puna. Cóż, nawet gdyby udało nam się uniknąć zdekonspirowania, czyli zawrócenia do autobusu, mielibyśmy kłopot z  bagażem, który przecież został nadany do Bombaju.

Bombaju, który od około 20 lat zwany jest przez tutejszych Mumbajem, nie zwiedzaliśmy. Po nocy w hotelu pociągiem ruszyliśmy do Pune, czyli co się odwlecze, to nie uciecze. Podróż trwała długo, na pociąg przyszło nam poczekać, więc dotarliśmy dopiero wieczorem. Za to zjedliśmy dobry i niedrogi obiad i mogliśmy się rozkoszować prawdziwym chłodem.

IMG_3362

Po trzech dniach możemy podzielić się już pewnymi ogólniejszymi spostrzeżeniami. Nie zaskoczył nas bród i totalny nieład, bo na to byliśmy przygotowani, choć zapewne do końca życia nie przyzwyczailibyśmy się do życia w chlewie. Może nawet śmierdzi mniej, niż zakładaliśmy. Przytłacza wszechogarniający tłum, rzeki ludzi, tysiące samochodów i mniejszych pojazdów, to wszystko miesza się z sobą i przelewa w totalnym chaosie. Znacznie bardziej uciążliwa jest głupota tubylców, przy której najprostsza sprawa urasta do rangi gigantycznego problemu. Co z tego, że ten czy ów mówi po angielsku, skoro i tak nie sposób się z nim dogadać. Pozostawienie bagażu w hotelu, do którego dojechaliśmy przed czasem? Niemożliwe. Facet który prowadzi nas do rzekomo dużej taksówki dla całej piątki, której, jak się okazuje, nie ma w całej firmie. Wcześniej taksówkarz, który nie umie znaleźć hotelu, choć ma jego adres i gps w telefonie. Najgorszą zaś rzeczą w tym pełnym kontrastów kraju jest zmaganie się na każdym kroku z naciągaczami i zwykłymi oszustami. Cena ustalona za przejazd zawsze podlega negocjacjom, oczywiście – tylko w jednym kierunku. Na każdym kroku można za coś zapłacić podwójnie, zresztą zwiedzając zabytki musimy pogodzić się, że płacimy piętnaście lub dwadzieścia razy więcej niż tubylcy. Przynajmniej dobrze, że są świadomi własnej wartości.

>GALERIA ZDJĘĆ<