Accenture India Marathon Expedition – List 2

Accenture India Marathon Expedition – List 2

Szakale mkną przez Indie – odcinek 2.

Do Bombaju wpadliśmy tylko na chwilę, a w zasadzie tylko na noc. Jak to szło w piosence? „One night in Bombay”, czy jakoś tak. Zresztą to już nie Bombaj, tylko Mumbay, bo miasto przemianowano kilkanaście lat temu. Nocowaliśmy „na lewo” w jakimś nienajgorszym hotelu, w pięć osób w pokoju (przy czym jedna na podłodze na materacu), a i tak kosztowało to 5000 rupii, czyli około 80 dolarów.

IMG_3360Rano pociągiem ruszyliśmy w Indie. Poznaliśmy, czym jest klasa druga sleepery, czyli kuszetki. Jak później mieliśmy się dowiedzieć, bilety warto nabyć z wyprzedzeniem, ale gdy już się je ma, to nie ma się czym przejmować, bowiem miejsca są numerowane. Pociąg sprawia dość szczególne wrażenie – dominują w nim metal i kraty, okienka są małe i również zakratowane. Podróż umilają intensywnie pracujące wentylatory wiszące pod sufitem.

>INDIE WIDZIANE Z OKNA POCIĄGU<

Puna to kilkumilionowa metropolia, szara i mało atrakcyjna, a jej szarość dobrze podkreślała pochmurna pogoda. Odwiedziliśmy twierdzę, z której została tylko efektowna brama, a po jej przekroczeniu do podziwiania (oczywiście – za słoną opłatą) były tylko mury zewnętrzne i  fundamenty budynków w ich obrębie. Właśnie wtedy zaczęło padać, a z deszczem mieliśmy nie rozstawać się przez kilka najbliższych dni.

IMG_3387 IMG_3392

Później wpadliśmy do pałacu Agi Khana, budynek ładny, ale z pewnością niewart ceny biletu (cudzoziemcy 5 dolarów). To tutaj, w latach 1942-1944, w areszcie domowym przebywał Mahatma Gandhi.

image1Po południu autobusem wyruszyliśmy w góry. Po czterogodzinnej podroży dotarliśmy do miasteczka Mahabaleśwar, indyjskiego Zakopanego. Dotarliśmy, ale w zasadzie go nie widzieliśmy. Okolice spowijały chmury, z których padał deszcz. Co tam padał, on po prostu chlustał. Przebojem okazał się hotel, w którym przyszło nam zakotwiczyć (czasownik ten został dobrany nieprzypadkowo).Pokoje po prostu nasiąkły, a już na korytarzu padał deszcz, choć miał on i dach i plandekę. Na ścianach położone były płytki, po których po prostu płynęła woda. Nic więc dziwnego, że i na podłodze stała woda. Rzeczy, które zdążyliśmy zmoczyć wychodząc na kolację, nie tylko nie schły, ale wręcz stawały się bardziej mokre. Dopełnieniem obrazu było pachnące pleśnią łóżko z wilgotną pościelą w zestawie z mokrym ręcznikiem. Karaluchów nie było, bo utonęły. W zasadzie nie było się czego czepiać, pościel była jak świeżo uprana, szkoda, że były na niej hinduskie włosy.

Choć na górską przygodę zaplanowaliśmy cały dzień, uciekliśmy z Mahabaleśwar już o świcie, a po dziewięciu godzinach w autobusach dotarliśmy do Aurangabadu. Tutaj też padało, ale słabiej.

20180820_160454

>GALERIA ZDJĘĆ<