Accenture New Zealand Expedition – List 4

Accenture New Zealand Expedition – List 4

LISTY Z WYPRAWY DO NOWEJ ZELANDII – 4
21 SIERPNIA 2015 R.
„SZAKALE W KRAINIE DESZCZOWCÓW”

nowa zelandia 2015 1121Forgotten World Highway – „autostrada zapomnianego świata” – wiodła nas z Turangi na wybrzeże Morza Tasmana. Nazwa trafnie dobrana. Na początku drogi znak ostrzega, że przez 150 km. nie będzie stacji paliw. Ci, którzy znak stawiali zapomnieli dodać, że po drodze nie będzie niczego. Tylko szutrowa nawierzchnia, podjazdy i zjazdy, setki zakrętów, od których siedząca z tyłu pasażerka miała bardziej niż zwykle zielonkawy kolor oblicza. Widoków niewiele, wciąż po bokach ponury las i urwiste stoki. To wszystko spowite w chmurach, z których wciąż lały się na nas hektolitry wody. Po drodze dwie lub trzy małe osady, jedna z nich, licząca może ze trzydzieści dusz Whangamomona, ogłosiła się niezależną republiką, o czym informowały przydrożne tablice. Jednak to małe znane państwo nie wystawiło na drodze punktów granicznych, więc albo jest dopiero w fazie organizacji, albo to już jego schyłek.

nowa zelandia 2015 1238Nasz pojazd nie zatonął w błocie, wyświetlany alarm o awarii silnika wciąż był fałszywy, więc udało się nam dotrzeć na nocleg do New Plymouth. To nadmorskie nieciekawe miasto, z wulkaniczną plażą. Pięknie widać z niego wulkan Taranaki, który – choć ma zaledwie ponad 2.500 metrów wysokości – wydaje się naprawdę wielką górą, zwłaszcza, gdy pokrywa go biała śnieżna czapa. Widoki te podziwialiśmy tylko na pocztówkach, bo dla nas były tylko chmury i strugi deszczu lecące nam za kołnierz.

Nazajutrz pogoda z pozoru się poprawiła. Nieco dalej od domniemanego wulkanu bywało nawet słonecznie, ale nad górą zalegały wciąż czarne chmury i tam nie przestawało padać. Postanowiliśmy okrążyć masyw, podziwiając inne, równie godne uwagi atrakcje: czarne wulkaniczne plaże zawalone drewnem wyrzuconym przez morze, martwego cielaka i sterty kości na brzegu morza, małego jeża na środku drogi. Największą atrakcją okazała się spotkana w jakiejś osadzie ulica Achillesa, gdzie Szymon dokuśtykał do tabliczki i załapał się na pamiątkową fotkę. Podjechaliśmy też do jednego z punktów wypadowych na szczyt. Im wyżej, tym bardziej lało, a krótki spacer do wodospadu pozwolił nam solidnie zmoknąć.

nowa zelandia 2015 1328Nagroda spotkała nas dopiero pod wieczór. Pogoda nagle się poprawiła, z chmur zaczęły się wyłaniać ośnieżone stoki, a chwilę później nad drzewami ukazał się ośmieżony stożek, śnieżnobiała piramida na tle błękitnego nieba. Wulkan Taranaki. Aż się trudno było powstrzymać, by nie założyć raków, nie chwycić czekana i nie pokmnąć w górę.

W piątek utrzymała się niezła pogoda, więc podróżowało się nam przyjemniej. Zrobiliśmy kolejny krok w stronę Wellington i na nocleg zalegliśmy w miasteczku Whanganui, znów nad Morzem Tasmana. Gdy spacerowaliśmy po mieście dobiegająca sześćdziesiątki niewiasta zaczepiła nas łamaną polszczyzną. Mama tej pani, wciąż jeszcze żyjąca, pochodziła spod Równego, była jednym z kilku tysięcy polskich dzieci, które w czasie wojny udało się wyrwać z ruskich łap i które, osierocone na zesłaniu, znalazły ratunek w Nowej Zelandii. Nasza rozmówczyni tu się urodziła, Polski nigdy nie było jej dane odwiedzić. Oby się jeszcze udało.

GALERIA ZDJĘĆ