LISTY SZAKALI Z JAWY – 4
ACCENTURE JAVA MARATHON EXPEDITION
REGENERACJA NA PLAŻACH WYSPY LOMBOK
Gdy z Jawy popłyniesz na wschód, dotrzesz na Bali, a gdy wybierzesz się jeszcze dalej, trafisz na wyspę Lombok. Wielkością zbliżona do Bali jest jednak znacznie mniej turystyczna i skomercjalizowana, dlatego tu właśnie postanowiliśmy spędzić kilka kolejnych dni. Na szczęście na Lombok nie musieliśmy płynąć, a skorzystaliśmy z drogi powietrznej.
Skoro jesteśmy na tropikalnej wyspie, to wypada korzystać z jej uroków. Szakale wylegują się zatem na pięknych lombockich plażach, szerokich i niemal pustych. Woda ciepła, więc można popływać, choć unoszący się w toni wulkaniczny pył uniemożliwia podziwianie raf. Gdy jednak z Jackiem wybraliśmy się wynajętą łodzią na snorkeling, dotarliśmy do miejsca, w którym udało się wypatrzeć kilkanaście ryb. Za to Ania próbowała swoich sił w pływaniu na desce i nawet udawało jej się stanąć na fali.
Oprócz plażowego przypiekania cielsk, Szakale podróżują po wyspie – znów świątynie i wodospady. Do tego tradycyjne wioski, które jednak straciły naturalny charakter, a stały się cepelią. Podróżując po Lomboku trudno uciec od refleksji, jak bardzo człowiek przekształcił – czyli zdewastował – Ziemię. Nie ma tu już dżungli, nie ma dziewiczej przyrody, wszędzie pola ryżowe, wsie i zatłoczone drogi (choć ruch mniejszy niż na Jawie). Naturę uosabia stado małp żebrzących o torebkę chipsów.
Jak wiadomo, Szakal bez biegania żyć nie może, a gdy z uwagi na pomaratoński ból sam biegać nie jest w stanie, do wysiłku zmusza innych. By mieszkańców Lomboku uczynić sportowcami udaliśmy się do jednej ze szkół średnich, by tam zorganizować zawody. Nie było łatwo wytłumaczyć nauczycielom, o co nam chodzi, trudno też było o dobrą trasę – musieliśmy się zdecydować na odcinek z zakrętem i nawrotem, co z założenia utrudniało pilnowanie, czy ktoś nie oszukuje zawracając wcześniej.
Dzieciaki (w wieku od 12 do 15 lat) biegały w czterech grupach, wyodrębnionych ze względu na wiek i płeć. Nauczyciele nie byli skorzy do pomocy w opanowaniu rozwydrzonego stada, a troszczyli się raczej o to, by z nagród dla biegaczy wyszarpnąć jak najwięcej dla siebie. Na starcie udawało się nam jakoś ustawić piszczące stado, jednak na trasie nie sposób było ocenić, kto dobiegł do nawrotu, a kto zawrócił wcześniej, zaś na mecie wrzeszczące stado dosłownie tratowało Anię i Dianę, by zdobyć upominki i medale. W każdej z grup 15 pierwszych osób otrzymywało medale z poprzednich edycji Półmaratonu Szakala, a jeszcze większa grupa miała dostać promocyjne podarki od miasta Łodzi – małe albumy, zegarki, kredki, długopisy „bajkowa Łódź”, koszulki z logo Łodzi. O trofea dzieciaki walczyły jak o najcenniejsze skarby, nie tylko ścigając się na trasie, ale przede wszystkim później – przepychając i szarpiąc. Czy nagrody dostali najszybsi, czy najsilniejsi – pewności nie mamy.
Gdy porównywaliśmy te zawody z zeszłorocznymi – przeprowadzonymi w Rwandzie – doszliśmy do wniosku, że czarnoskóre dzieciaki były chyba nieco bardziej zdyscyplinowane, a na pewno bardziej utalentowane sportowo. Z pewnością w Afryce nauczyciele czuwali nad sprawiedliwym rozdziałem dóbr i nie odgrywali głównych ról w bitwie o długopisy z głowami zwierzątek. Tym bardziej jednak warto tu być i pokazywać, czym są zawody biegowe i jak smakuje zwycięstwo i spacer z medalem na szyi. Może za kilkanaście lat jakiś biegacz z Lomboku będzie pierwszym człowiekiem, który złamie magiczną granicę dwóch godzin w maratonie?
Najmilszym wydarzeniem był powrót z plaży Selong Blanak do wsi Kuta, gdzie mamy hotel. Było już po zmroku, nic tą drogą nie jeździło, więc musieliśmy wynająć samochód. Nad nami gwiazdy, droga pusta i kręta, wiatr we włosach, a my siedzimy na pace i śpiewamy polskie przeboje lat osiemdziesiątych. „Miałem dziesięć lat….”