Listy z maratonu na Mauritiusie – 3
Kto słyszał o Mauritiusie niemal na pewno kojarzy go z morzem i plażami. Tymczasem jest to również kraj pięknych gór, może niezbyt wysokich, za to malowniczych i zdecydowanie wymagających. Największe wrażenie robi szczyt drugi co do wielkości – Pieter Both (825 m.n.p.m.), mający kształt gigantycznego skalnego mnicha z kamienną głową na samym szczycie, co oznacza, że zdobycie góry wymaga pokonania pokaźnej przewieszki.
My wybraliśmy cel nieco mniej ambitny, czyli najwyższą górę całej wyspy – Black River Peak (828 m.n.p.m.). Podejścia nie było zbyt wiele, gdyż zaczynaliśmy z wysokości niemal 700 m., ale za to sporo zmagania z błotem. Do tego ostra, również błotnista końcówka, którą – głównie z powodu śliskiego podłoża – trudno byłoby przebyć, gdyby nie kilka lin i łańcuch. Nagrodą były piękne widoki ze szczytu, w zasadzie pełna panorama i widoki morza z lotu ptaka. Dodatkowy prezent sprawiła nam pogoda, bo choć dzień był wyraźnie deszczowy, a ulewa była i przed wycieczką i po niej, to na trasie mieliśmy tylko drobny deszczyk pod koniec zejścia.
Udało też nam się dotrzeć do kilku wodospadów i odwiedziliśmy tzw. kolorową ziemię, gdzie miejscowi znawcy widzą aż siedem różnych kolorów podłoża.
Maciej Rakowski