Listy z podróży do Birmy – cz.5

5. Dzień na Jeziorze Inle (1 lipca 2011 r.)

Powoli zmieniam zdanie o Myanmarze, ten kraj może się jednak podobać. Dziś pływaliśmy po Jeziorze Inle długą łodzią motorową, w której przyszło nam spędzić 8 godzin, jedynie w towarzystwie sternika-przewodnika. Podróżników niewielu (innych białych widzieliśmy w zasadzie jedynie na obiedzie), przede wszystkim zaś turystyka jeszcze nie odcisnęła swego piętna na tym miejscu. Tubylcy tu po prostu żyją, łowią ryby, uprawiają rolę i nie stali się dotąd odpłatnymi atrakcjami skansenu. Nawet spotkane w sklepie kobiety z szyjami wydłużanymi złotymi obręczami  co prawda na zawołanie ustawiają się do zdjęć w wystudiowanych pozach, ale jeszcze nie wpadły na to, by za każdą fotkę żądać opłaty.

Ludzie są tu bardzo przyjaźni. Uśmiechają się, pozdrawiają, co najważniejsze – turysta może czuć się tu bezpiecznie (może to tylko pozory, ale faktycznie tak się czujemy).

Jezioro Inle to nie tylko jezioro, ale również sieć kanałów wchodzących w ląd, docierających do wiosek, w których każdy dom stoi na palach. Niektóre budynki mają przy sobie stały ląd, inne tylko gruby kożuch unoszącej się na wodzie roślinności. Oczywiście – łodzie są tu głównym środkiem transportu (na kawałkach lądu miejscowi poruszają się pieszo, rowerami, motorami lub wozami zaprzężonymi w woły). Samochód tu nie występuje. Uprawia się ryż, ale przede wszystkim okolice Inle to zagłębie pomidorów. Nie wiedziałem, że pomidor to roślina półwodna. Krzaki rosną tu na grzędach między kanałami, rano mijaliśmy dziesiątki długich łodzi, pełnych koszy i worków z pomidorami, które mknęły w stronę Nyangshwe.

Główną atrakcją okazał się dziś targ. Prawdziwy, wiejski targ, a nie „cepelia”,nie było choćby jednego straganu z pamiątkami. Różne stroje tubylców wskazywały, że pochodzą z różnych grup etnicznych. Robienie zdjęć im nie przeszkadza, dwie dziewczyny w czerwonych chustach cieszyły się, gdy mogły zobaczyć swoje wizerunki utrwalone w formie cyfrowej.

Inna ciekawostka to miejscowy sposób wiosłowania. Należy stanąć na tyle dłubanki, tylko jedna noga wsparta na łodzi, zaś druga oplata wiosło (od góry trzymane w ręce). Tą właśnie kończyną należy wykonywać ruchy takie, jak przy marszu, dzięki czemu wiosło porusza się wraz z nogą. Ciało wioślarza balansuje w zasadzie obok łodzi. Dobry sposób by się efektownie utopić, jako forma podróżowania dość osobliwy i powolny.

Pogoda też dopisała. Choć to pora deszczowa spadło na nas ledwie parę kropel. Teraz, wieczorem, chmurzy się i zanosi na jakiś większy opad, ale o tej porze może sobie padać. Temperatura też była dziś całkiem przyjazna – ot, taki miły letni dzień.

Trening też zaliczony, dobra forma cieszy – 10 km. w 47 minut i to w pierwszym zakresie. Piaszczystą drogą pobiegłem do sąsiedniej wioski. Piesi, rowerzyści, motocykliści gapili się na to niezwykłe zjawisko – biały w białej koszulce bez sensu biegnie przed siebie, a co gorsza – po jakimś czasie biegnie z powrotem