Listy z podróży do Kolumbii cz. II.

Listy z podróży do Kolumbii cz. II.

No i dotarliśmy dziś na koniec świata. A tam okazało się, że zwiedzanie końca świata nie jest możliwe, zamknięte do odwołania i już. Ale po kolei…

kolumbia2aOstatni dzień naszego pobytu w San Agustin stał pod znakiem podróży jeepem po okolicy. Odwiedziliśmy kilka kolejnych stanowisk archeologicznych z pradawnymi figurami i podziwialiśmy dwa piękne wodospady. Zwłaszcza drugi robił wrażenie – kaskada spadała do wnętrza kilkusetmetrowej studni, a pod nami widać było wijący się spieniony potok.

Do Bogoty dostaliśmy się nocnym autobusem. W Ameryce Południowej nie jest to zły pomysł, bo lepsze kompanie mają pojazdy z rozkładanymi fotelami, standard dają więc zbliżony do samolotowej kasy business. Przed wyruszeniem w drogę zostaliśmy – już na naszych fotelach sfotografowani przez miłą panią z obsługi. To taki wymóg bezpieczeństwa, nie wiemy tylko, co w praktyce daje.

Bogota zrobiła na nas duże wrażenie, co nie oznacza, że dobre. Mimo że wjeżdżaliśmy koło 5 rano, drogi wjazdowe były totalnie zakorkowane. Dotarliśmy na wielki terminal autobusowy, taksówki zdobyliśmy po odstaniu w kolejce i ruszyliśmy w miasto. Gdy dotarliśmy do hotelu zarezerwowanego przez internet okazało się, że rzeczywiście jest on tani, ale za to ciekawie położony – w najpodlejszej dzielnicy miasta, z dziwkami na chodnikach, snującymi się po ulicach podejrzanymi typami, z upodobaniem do kokainy wypisanym na twarzach. Kierowcy taksówek z niedowierzaniem pytali nas, czy na pewno chcemy zostać w tym uroczym miejscu. Podobno można nie przeżyć nawet wyjścia z hotelu do taksówki.kolumbia2bkolumbia2l

kolumbia2cBogota nas nie urzekła. Dotarliśmy na tak zwane stare miasto, gdzie zwiedziliśmy interesujące muzeum złota, pohiszpański kościół Świętego Franciszka znajdujący się obok muzeum – wzniesiony na przełomie XV i XVI wieku. Potem dotarliśmy na obszerny plac katedralny, architektonicznie ciekawy, ale wrażenie psuły stada meneli i gołębie. Sama katedra ładna, choć nowa – zbudowana na początku XIX wieku.

Potem przy obiedzie w małej knajpce oglądaliśmy transmisję meczuKolumbia-Wenezuela. Poziom marny, a główną atrakcją byli dwaj żołnierze z bronią maszynową, którzy – zamiast pilnować skrzyżowania – zaglądali, by sprawdzić stan meczu. Gdy krzyknęliśmy „goool” po kilku sekundach wpadli do środka.

Pobyt w Bogocie przeżyliśmy i porannym autobusem (odjazd 6.00) ruszyliśmy do El Cocuy, czyli do parku narodowego, gdzie podziwiać można jeden z najpiękniejszych fragmentów Andów. Lodowce, szczyty powyżej 5.000 m.n.p.m., jeziora, bogactwo górskiej roślinności. Podróż trwała zaledwie 12 godzin, najpierw 2 godziny wydostawania się ze stolicy, a pod koniec kilka tysięcy zakrętów. I tak znaleźliśmy się w andyjskim miasteczku, gdzie pomiędzy białymi domkami przechadzają się caballeros w kapeluszach i szarych ponczo. Wybrany przez nas hotel okazał się być uroczą rezydencją z początku XIX w. I to koniec dobrych wiadomości. Jest pochmurno, prognozy fatalne, a do tego usłyszeliśmy, że z górskich wycieczek nic nie wyjdzie. Do parku turyści nie mają wstępu. Nie puszczają ich miejscowi, tak postanowili i już. Rano dowiemy się, co uda się nam zobaczyć. Do tego musimy ustalić, jak się stąd wydostać w stronę morza, a to może nie być proste.

Więcej zdjęć >TUTAJ<

kolumbia2d kolumbia2e kolumbia2f kolumbia2h kolumbia2i kolumbia2j