Listy z podróży na Kubę – Cienfuegos z polskim akcentem

Listy z podróży na Kubę – Cienfuegos z polskim akcentem

Do Cienfuegos dotarliśmy, tanim i sprawdzonym już sposobem tj. Viazulem. Na dworcu oczekiwał na nas mąż właścicielki zarezerwowanej już „casy”. Nie przyszło nam spędzić tam jednak nocy, ponieważ bardzo obrazowo zademonstrowała nam z jakimi problemami żołądkowymi walczą wcześniejsi lokatorzy, co siłą rzeczy wymusiło wydłużenie ich pobytu. Zostaliśmy więc przerzuceni do sąsiedniego „casa particulares”.

Cienfuegos posiada dwa centra turystyczne. Pierwszym z nich jest Parke Jose Marti, pełen naganiaczy oraz Kubańczyków korzystających z dobrodziejstw Internetu. W tym miejscu wypada napisać słów kilka na ten temat. Na Kubie Internet jest dostępny w wybranych tylko miejscach, zazwyczaj są to główne skwery, hotele i bardziej turystyczne restauracje. By skorzystać z Internetu, po uprzednim odstaniu w kolejce w mającym monopol państwowym sklepie sieci ETECSA, należy zakupić karty-zdrapki z godzinnym dostępem do sieci (1h = 1 CUC).

kuba41 kuba42 kuba43 kuba44 kuba45

Wokół Parke Jose Marti rozsiane są najważniejsze zabytki miasta zwanego Paryżem Karaibów m.in. teatr Tomasa Terrego (wejście 5 CUC, więc my postanowiliśmy spożytkować je na lokalne piwo w teatralnej kawiarence, z którego widzieliśmy że wnętrze teatru było w remoncie), Palacio Provincial które za 1 CUC zwiedziliśmy pomimo trwającego remontu, jedyny na Karaibach łuk triumfalny czy pomnik Bennego More’a.

kuba46 kuba47 kuba48 kuba49 kuba50

Kolejnym punktem turystycznych wycieczek jest pełen eklektycznych budynków Punta Gorda. Tę część zostawiliśmy jednak na wczesny wieczór i po odwiedzeniu portu ruszyliśmy do podniszczonego cmentarza de la Reina. Wiele tutejszych nagrobków i mauzoleów to istne dzieła sztuki. Nieopodal cmentarza jest muzeum lokomotyw, choć bardziej przypominał hinduski szrot, więc odpuściliśmy sobie spacer po tym przybytku w pełnym słońcu. Droga prowadząca na cmentarz oraz ta na Punta Gorda sprawiały wrażenie jakby prowadziły nie do 2 różnych części miasta, ale do innych galaktyk. Podczas gdy w jednej z nich domy ociekały luksusem i zbierały żądnych życia nocnego, w drugiej wyglądały jak gdyby trzymały się na słowo honoru. Wiadomo więc, w której z nich postanowiliśmy podziwiać zachód słońca. Jako że od naszej „casy” mieliśmy do pokonania ponad 4 kilometry, daliśmy namówić się na podwózkę namolnemu rikszarzowi. Jeszcze zanim zdążyliśmy gdzieś usiąść i zamówić drinka, inny dysponent rowerowego wehikułu dla dwóch osób zdążył się do nas przyczepić, a po naszym na odczepne „maybe later” uznał, że jesteśmy umówieni na 120%. Niezrażeni tym, dalej kontemplowaliśmy moment przejścia dnia w noc, który także na Kubie (leży przecież blisko równika), nie trwa zbyt długo, więc później patrzyliśmy już tylko w gwiaździste niebo.

kuba51 kuba52 kuba53 kuba54 kuba55

Niemniej nadszedł wreszcie moment powrotu, a że z cypla prowadzi do miasta tylko jedna droga, nie uniknęliśmy spotkania z naszym amigo. Ochoczo zapraszał nas do wejścia do swego pojazdu i nie reagował oczywiście na pytania o cenę. Jako że nie był to nasz pierwszy dzień na Kubie, twardo przystąpiliśmy do negocjacji.  Po zaproponowanej cenie 5 CUC, zaczęliśmy się targować i po niezbyt długim czasie ustaliliśmy cenę na 3 CUC. W czasie jazdy nasz kierowca próbował nawet rozmawiać z nami łamaną angielszczyzną, jednak po dotarciu w umówione miejsce i próbie zapłaty oznajmił, że owszem cena wynosiła 3 CUC, ale za osobę. Niby różnica wielka nie była, lecz są zasady, których się nie łamie i Polacy których się nie oszukuje (to znaczy my 🙂). Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta, rikszarz nerwowy, a my nieustępliwi i twardo pozostający przy swoim. Kubańczyk wyłożył kolejne karty na stół i zaczął straszyć nas policją oraz problemami z tym związanymi. Przystąpiliśmy do gry jak wytrawni pokerzyści i widzieliśmy jak kolejny ciąg zdarzeń pokazuje, jak słabe trzymane są przez naszego oponenta karty. Pierwsza słaba karta: brak telefonu, druga: brak znajomości numeru telefonu na policję, który jednak zdobyliśmy od pierwszego lepszego przechodnia. Czas oczekiwania na przyjazd łady z wielkim niebieskim kogutem trwał zaledwie chwilę i przyciągnął szereg gapiów. Policja, choć nie mówiła po angielsku nawet słowa, nie miała problemu z tym by spacyfikować zapędy oszusta i życząc nam miłego wieczoru, przyznali nam rację. Tytułem puenty i tego, że pewne sprawy załatwia się dla zasady jest to, że owe 3 CUC to równowartość ok 12 zł, zaś połączenie z tamtejszą policją kosztowało trzykrotnie więcej 🙂

kuba56 kuba57 kuba58 kuba59 kuba60

Wracając jednak do przyjemniejszych aspektów wyprawy i kolejnego dnia zwiedzania, należy zaznaczyć że nieopodal Cienfuegos są dwa punkty „must see” na turystycznej mapie Kuby, które objechaliśmy Dodgem z 1954 r. Pierwszym jest Laguna Guanaroca, miejsce schadzek flamingów. Dowiedzieliśmy się tam m.in. że w pierwszym okresie życia są one białe, a złożona z krewetek i krabów dieta sprawia, że nabierają one różowego koloru. Tym oto sposobem rozwiązano zagadkę, skąd wziął się kolor futra Różowej Pantery (żart a la Szymon). Krótka przeprawa łódką pozwoliła zobaczyć dwa niewielkie stada różowego ptactwa. Jak się bowiem okazało, jesteśmy w „niskim sezonie” i kilkukrotnie większa ich ilość grzeje pióra na Florydzie. Niemniej możliwość zobaczenia ich z bliska oraz sunących w locie centymetry nad wodą, zrobiły na nas duże wrażenie.

kuba61 kuba62 kuba63 kuba64 kuba65

El Nicho z kolei to wodospad znajdujący się w paśmie górskim Sierra del Escambray. Prowadzi do niego kręta, widowiskowa droga, którą nasz Dodge pokonał jednak bez większych problemów. Sam szlak jest dość krótki, niemniej możliwość podziwiania wodospadu, kaskad źródła El Negro czy widoków z „miradora” – punku widokowego, przywodzących na myśl Park Jurajski, były wystarczającymi atrakcjami. Wisienką na torcie była możliwość kąpieli w górskim jeziorku z przyjemnie rześką wodą, z czego skwapliwie skorzystaliśmy.

kuba66 kuba67 kuba68 kuba69 kuba70

Po powrocie powtórzyliśmy eskapadę na Punta Gorda, jednak nauczeni doświadczeniem postanowiliśmy pokonać dystans od A do Z pieszo. Podziwiając kolejny piękny karaibski zachód słońca, do naszych uszu dotarła mowa ojczysta. Gwoli ścisłości – nie pierwszy już raz tego dnia, gdyż w oczekiwaniu na wejście do rezerwatu flamingów, urządziliśmy sobie krótką pogawędkę z 4-osobowa ekipą z Warszawy. Tym razem spotkaliśmy rodaków z Wrocławia, którzy podobnie jak my postanowili połączyć 2 długie listopadowe weekendy i wygrzać tyłki w kubańskim słońcu. Zacieśnieniu relacji niewątpliwie sprzyjał fakt, że jeden z nowych znajomych okazał się biegaczem (półmaratończykiem), a także rum ochoczo konsumowany w altanie na końcu cypla, gdzie (zbyt szybko) zastała nas noc. Tym samym dobiegła końca nasza przygoda w Cienfuegos, ale na szczęście nie cały wyjazd…