Listy z podróży na Kubę – kowboje na plantacji tytoniu, rumu i kawy

Listy z podróży na Kubę – kowboje na plantacji tytoniu, rumu i kawy

Cienfuegos i Vinales, nasz kolejny przystanek, dzieli blisko 420 km. Znanym nam już Viazulem to ok. 8 godzin jazdy. Problem jednak w tym, że brak jest bezpośredniego połączenia pomiędzy tymi miastami. Stacja przesiadkowa jest w Havanie (5h jazdy z Cienfuegos). Dodajmy, że z aktualnego rozkładu jazdy wynikało, iż startował on z naszego miasta o 9:30, co by oznaczało, że do stolicy dotrzemy ok 14:30. Z przewodnikowego rozkładu jazdy wyczytaliśmy zaś, że Viazul z Havany do Vinales rusza o 14 (choć z pewnością nieaktualnego, ponieważ rozkłady jazdy często się zmieniają). Niemniej woleliśmy nie ryzykować szukania noclegu w stolicy i zdecydowaliśmy się na nieco droższe, acz szybsze i pewniejsze taxi colectivos.

Żeby nie było jednak tak kolorowo, amigo który nas wiózł na przedmieściach Havany, gdzieś nieopodal skrzyżowania autostrad czyli na tzw. „zadupiu” zatrzymał się i kazał nam wysiąść. Jak się okazało, zostaliśmy „przekazani” na nieoficjalnej stacji przesiadkowej kolejnemu kierowcy, którego rewir kończył się w tym miejscu, a zaczynał w Vinales.

Vinales jest małym, acz bardzo turystycznym miasteczkiem, znanym z licznych plantacji tytoniu oraz mural de la Prehistoria. Mnogość atrakcji, które zapewnia mogłyby niewątpliwie wypełnić długi majowy weekend. Jazda konna, rowerowe i piesze wędrówki, to najpopularniejsze dzienne aktywności poznawania uroków doliny, wieńczonych drinkiem, w którymś z lokali działających do późnych godzin nocnych.

Pierwsze rozpoznawcze kroki skierowaliśmy do Finca Raul Reyes, plantacji tytoniu, w której podstarzały właściciel wita osobiście wszystkich gości, chwaląc się przy okazji wielką tablicą z pamiątkami przekazanymi od turystów z całego świata. Od dziś jego kolekcja wzbogaciła się o szakalowy magnes. Właściciel daleki jest jednak od okazania tajników skręcania cygar, zajmując się jedynie ich dystrybucją, obok sprzedaży kawy i rumu. Z niewielkiej farmy można dojść do Cueva de la Vaca („krowiej jaskini”) znajdującej się w mogocie. By się tam dostać trzeba pokonać jednak strome schody i kamienie. Widok na dolinę warty jest jednak wysiłku!

20191106_100233 20191105_173729

 20191105_173214 20191105_172424

Nieopodal plantacji Raula, całkiem przypadkiem, weszliśmy do innej rodziny plantatorów tytoniu. Skromna, drewniana hacjenda, w tle kwik świń i my, pośród suszących się liści tytoniu, przy niewielkim stoliku poznawaliśmy tajniki skręcenia kubańskich cygar, doboru liści oraz różnic pomiędzy sklepowymi, ulicznymi, a lokalnymi wyrobami. I choć trudno nazwać nas ekspertami, różnica w zapalonym przez nas i niedawno skręconym cygarem a tymi, które nabyliśmy pierwszego dnia była znacząca. Na ten wątek moglibyśmy poświęcić całą odrębną relację, ograniczymy się jednak do kilku faktów:

  1. Roślina tytoniu rośnie ok. 3 miesięcy do wysokości ok. 1 metra.
  2. Najlepsze, a zarazem najmocniejsze liście są u wierzchołka rośliny.
  3. Lokalni wytwórcy cygar w trakcie suszenia spryskują liście specjalną mieszanką, każda plantacja wg własnej receptury: soku z limonki, rumu, guajawy czy innych specyfików.
  4. Przed skręceniem cygara wyrywa się rdzeń liścia, który zawiera 98% nikotyny. Zgadnijcie czy robią to fabryki cygar?
  5. Po zrolowaniu cygara, zawija się go w ostatni liść wg określonego schematu co powoduje, że nie łamie się on.
  6. Dobre cygaro to takie, którego popiół podczas palenia ma co najmniej 2 cm oraz które po jego ściśnięciu wraca do dawnego kształtu.

To byłoby na tyle z krótkiej lekcji wiedzy o cygarach.

Kolejny dzień również obfitował w przygody z cygarem w tle. Z samego rana z amigo Raulem, niczym trzej muszkieterowie, ruszyliśmy na konną przejażdżkę po dolinie. Szymona koń Cocco Loco liderował grupie, wyrywny Mojito Marty próbował jednak co jakiś czas wyprzedzić Cocco Loco, co wiązało się z nagłą zmianą tempa obu koni ze stepu do kłusu. Niemniej konie były spokojne, a wręcz semi-automatic. Na kilkukilometrowej trasie ponownie odwiedziliśmy kolejną lokalną plantację tytoniu oraz plantację kawy i mocnego specyfiku wytwarzanego z guajawy: Guayabita del Pinar. Chwilę wytchnienia dla nóg łapaliśmy w Dolinie Ciszy (Valle el Silencio). Ciszę jednak to miała ona tylko w nazwie. Dziesiątki koni i dwa bary dawały poczucie westernowego klimatu, który jednak daleki był od wspomnianej ciszy.

20191106_091820 20191106_124216

IMG_4177 20191106_100220

20191106_113447

20191106_121524 20191106_121404

Wyprawa konna, choć dla niektórych z nas była pierwszą tego rodzaju, okazała się bardzo udana. Perspektywa Vinales z grzbietu konia, a także przejścia po błocie i wodzie, powolny step i nagły kłus po zachęcających okrzykach przewodnika „iiiii-haaaaa” złożyły się na niezapomniane wrażenia. Także niezapomniane były wrażenia z drugiej części dnia, choć z nieco innych powodów. Aby spędzić go równie aktywnie, postanowiliśmy poszukać rowerów. Nie było to takie proste, jako że chcieliśmy je „od ręki” a jest to popularny środek transportu w Vinales. Niemniej pocztą pantoflową trafiliśmy w końcu na sympatycznego dziadeczka, który po hiszpańsku opowiedział nam pół swojego życia, a jednak mimo to sporo zrozumieliśmy, opowiadając o sobie i Polsce tyle ile umieliśmy. Następnie udaliśmy się do pierwszego z planowanych do odwiedzenia miejsc czyli Jaskini Indian (Cueva del Indio). Jednak żadnych Czerwonoskórych tam nie znaleźliśmy, natknęliśmy się natomiast na wielu turystów oczekujący na spływ łódką kilkadziesiąt metrów wewnątrz jaskini, co stanowi część zwiedzania (spływ Dunajcem o wiele lepszy!). Podobnie nie urzekła nas kolejna Jaskinia św. Michała (Cueva de San Miguel), której my jak i pozostali turyści tam docierający nie pominęliśmy tylko dlatego, że bilet wstępu połączony jest z otrzymaniem orzeźwiającego drinka. Krótka wycieczka wąskim tunelem prowadzi do… kolejnej restauracji na krańcu tej pieczary.

„Najlepsze” z tej wyprawy miało jednak dopiero nadejść. Kolejnym punktem wycieczki był słynny Mural de la Prehistoria, do którego można dotrzeć wracając do Vinales i kierując się w przeciwną stronę niż odwiedzone wcześniej jaskinie. To by było jednak zbyt proste. W Szymonie odezwała się bowiem żyłka Indiany Jonesa, który postanowił poszukać dla nas przygód. Postanowił wybrać dla nas trasę przez pola i okoliczne wioski, która początkowo wydawała się całkiem dobrą alternatywą dla asfaltu. Szybko jednak zmieniliśmy zdanie, bowiem naszym oczom ukazało się coś, co niedługo mieliśmy nauczyć się odmieniać przez wszystkie przypadki, w połączeniu z wszelkimi znanymi nam wyrażeniami z łaciny podwórkowej. Błoto. Duuuuużo błota. Po hiszpańsku – fango. Mucho fango. Tak właśnie zwrócił się do Marty jeden z przechodniów patrząc na jej nogi od stóp do łydek, bo nie dało się nie zauważyć ich gliniasto-pomarańczowego odcienia, obficie pokrywającego jej skórę. To z jaką ilością błota przyszło nam się mierzyć, trudno opisać słowami. Dość powiedzieć, że okoliczni mieszkańcy których napotykaliśmy (a którzy co warto dodać poruszali się tam tylko konno), kierowali nas w stronę asfaltu – co też w końcu po lekkim błądzeniu – uczyniliśmy.

20191106_162011 20191106_163112

Nadrabiając kilka błotnych kilometrów zaczęliśmy walkę z czasem by przed zmrokiem dotrzeć do kubańskiego murala. Udało się. Można by rzec, że na sam romantyczny zachód słońca. Tyle, że nasze nastroje dalekie były od romantyzmu :) Jeżeli zaś wrócić do malowidła – 120-metrowy mural rozciąga się na pionowym zboczu Mogote Pita i przedstawia ogromnego ślimaka, dinozaury, morskie potwory i postacie ludzkie – wszystkie symbolizujące teorię ewolucji. Zdaniem Szymona, daleko mu jednak do naszych rodzimych murali namalowanych w ramach inicjatywy Urban Forms.

20191106_174234_Pano

Dwa aktywne dni, połączone z błotnym spa, musiały wiązać się z pewnymi ustępstwami – dniem totalnego wyluzowania i smażenia na jednej z karaibskich plaż. Wybór padł na Cayo Jutias, uchodzącą za jedną z najpiękniejszych w tej części Kuby. Kiedy damska część ładowała akumulatory na słonych wodach i promieniach słońca, ta męska w cieniu ucinała drzemkę. A że naiwnie uznając, iż w cieniu opalić się nie da, wieczorem różowiutki kwiczał niczym prosiaczek. Za 2 dni maraton w Havanie, ciekawe co z tego (z Szymona) będzie. Pora ruszać w kierunku naszego docelowego punktu podróży. LaHabana przybywamy!

20191107_112430 20191107_152231