„Od A do Z” – relacja z 2. Łódź Maraton Dbam o Zdrowie

„Od A do Z” – relacja z 2. Łódź Maraton Dbam o Zdrowie

medal15 kwietnia br. o godz. 9:00 w Łodzi przy al. Unii Lubelskiej zebrała się  grupa blisko 2000 biegaczy. Byli to uczestnicy 2. Łódź Maraton Dbam o Zdrowie. Jednym z uczestników był nasz redakcyjny kolega Szymon Drab, który specjalnie dla czytelników Eldezet.pl przygotował relację z tego biegowego święta Łodzi.

Poziom, jaki prezentowałem podczas moich dotychczasowych biegów i maratonów miał charater sinusoidalny. Pierwszy, okraszony skurczami maraton był w Warszawie, następnie bardzo dobry bieg w Bratysławie oraz zakończony kontuzją bieg w Podgoricy. Z powyższego wynikałoby, że kolejny bieg powinien zakończyć się sukcesem. Czy tak było? Zapraszam do przeczytania relacji.

Gdy pojawiła się oficjalna, wyznaczona na kwiecień, data 2 Łódź Maraton Dbam o Zdrowie, wiedziałem, że tym razem muszę uczestniczyć w tym biegowym święcie w moim mieście. Niestety złapana w końcu października kontuzja wyłączyła mnie na 3,5 miesiąca z biegowego życia. Długa absencja biegowa uniemożliwiła jakiekolwiek przygotowania do maratonu. Musiałem pogodzić się z rezygnacją w tym ważnym dla mnie biegu. Blisko miesiąc po powrocie na treningowe ścieżki, postanowiłem zafundować sobie nieco dłuższą, bo 30 kilometrową wycieczkę. Do domu wróciłem o wiele mniej zmęczony niż się spodziewałem. Myśl o maratonie wróciła… Kalendarz postawiony na biurku pokazywał tylko 3 tygodnie do zakreślonego na czerwono kółka „MARATON!”

 15 kwietnia przywitał nas 8 stopniową, wietrzną i pochmurną, a wiec iście jesienną pogodą.  Niemniej dla biegowej braci pogoda idealna (za wyjątkiem wiatru) do szybkiego biegu i walkę o „życiówkę”. Tego dnia na linii startu stanęło blisko 2000 biegaczy (w tym ok. 1100 maratończyków). Początkowo biegłem w towarzystwie kolegi z klubu biegowego – Tomka, który planował ukończyć bieg w tym samym czasie, czyli 3h 45 min. Pierwsza „dycha” poprowadzona al. Unii (start),  Krzemieniecką, Krakowską, Siewną i Srebrzyńską mimo spokojnego tempa minęła szybko. Na tym odcinku maratończycy odstąpili od zbliżających się do mety uczestników biegu na10 kmi skierowali się al. Mickiewicza w stronę centrum miasta. Trasa biegu została wytyczona tak, aby przyjezdni oraz sympatycy Łodzi mogli zobaczyć co ciekawsze miejsca. Na15. kilometrzemijaliśmy Białą Fabrykę Geyera, następnie przebiegliśmy deptak Piotrkowskiej, a20. kilometrumilił Teatr Wielki wraz z pl. Dąbrowskiego. To w tym miejscu spotkałem pierwszych dopingujących mnie kibiców. Wierzcie mi, taki doping naprawdę zawsze dodaje skrzydeł. Niestety w porównaniu do zeszłego roku na trasie było mniej kibiców. Jednak myślę, że winna temu była wyłącznie niekorzystna dla obserwatorów pogoda. Nie zmieniła się natomiast ilość narzekających kierowców na zamknięte ulice i korki. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłym roku zmotoryzowani zmienią zdanie i nastawienie do biegających ulicami miasta maratończyków, ba nawet może się do nich przyłączą.

Mijając półmetek na ul. P.O.W. czułem się doskonale. Przekraczając 25. kilometr trasy, spotkałem rodziców, którzy dopingując mnie, przekazali mi przygotowany przeze mnie jeszcze w domu napój z „szerszenia” (kompozycja aminokwasów, która ma za zadanie zwiększyć energię, wytrzymałość i zoptymalizować czas regeneracji). Miał mi dodać energii na tych ostatnich17 kilometrach. Po ponownym okrążeniu parku na Zdrowiu wbiegliśmy na ul. Maratońską – zmorę wielu biegaczy, odbierający resztkę sił odcinek. W ubiegłym roku z powodu wielkiego upału i braku cienia medycy mieli co robić. W tym roku żar z nieba zastąpił wiatr. Mimo zmęczenia na tym końcowym odcinku nie złapała mnie tzw. ściana (tj. wynikająca z przemęczenia bariera zarówno psychiczna jak i fizjologiczna, sprawiająca, że organizm nie daje rady biec dalej. Najczęściej pojawia się u biegaczy ok.30. kilometra). Ciągle biegłem w założonym na starcie tempie. Planowałem przyśpieszyć ok.37. kilometra, jednak nie znalazłem w sobie wystarczających pokładów resztek energii, by to zrobić. Zadane to udało się dopiero po minięciu tabliczki z informacją o41. kilometrze. Zostawiłem w tyle prowadzących pacemakerów (tj. osoby, które od startu do mety prowadzą bieg na określony czas. Ja biegłem z pacemakerami, którzy mieli dobiec do mety po 3h 45 min.). Ruszyłem do przodu. Widok hali Areny szybko wyłonił się, co dało  mi dodatkową motywację do kontynuowania wyścigu z samym sobą. Ostatnia prosta po czerwonym dywanie i… JEST! Ukończyłem swój 4 maraton! Tablice zegara zatrzymały się po 3h 43 min i 25 s… Zakładany plan udało się wykonać od A do Z, z bonusem w postaci 1,5 min. Cudowne uczucie, którego długo mi brakowało. Medal zawieszony na szyi. Łzy napływające do oczu. Radość i ból nóg, który będzie mi towarzyszył przez kolejne dni. Jednak warto było podjąć wyzwanie. Tego uczucia dumy i satysfakcji z samego siebie nie da się porównać z niczym innym!

 Autor:  Szymon Drab