Relacja z Pięcioziemia czyli Cinque Terre okiem Marty i Szymona

Relacja z Pięcioziemia czyli Cinque Terre okiem Marty i Szymona
Po dojechaniu do La Spezii i zostawieniu bagaży, wyruszyliśmy odkrywać miasto. W czasie niespiesznego spaceru po nadbrzeżnej promenadzie i głównej ulicy miasta, dopadł nas mały głód. Jako że było około 17, uznaliśmy że to już odpowiednia pora na obiad. Ale niestety tego poglądu nie podzielały włoskie trattorie, restauracje i osterie 😉 Wszystkie do których docieraliśmy były albo zamknięte na głucho, albo wprawdzie otwarte ale bez żywej duszy – ani gości, ani obsługi. Im bardziej odbijaliśmy się od drzwi, tym bardziej byliśmy głodni. Niestety czynne były tylko kawiarnie. W końcu więc usiedliśmy w jednej z nich, wzięliśmy kawę i po kawałku pizzy. No cóż, nie była to pizza naszego życia. Trochę jednak podziałała na pierwszy głód i mogliśmy ruszać dalej. Chcieliśmy dotrzeć do polecanego na blogach i w przewodnikach Muzeum Morskiego w La Spezii, które podobno było jednym z największych i najlepszych w całych Włoszech. I rzeczywiście, było praktycznie pozbawione turystów ale zawierało wiele ciekawych modeli statków i elementów ich wyposażenia, a także pierwszych akwalungów, przedstawiało też historię Zatoki Poetów która jak się okazało, w XIX i na początku XX wieku miała bardzo istotne znaczenie dla obrony kraju. Jednak najbardziej podobała nam się sala z figurami zdobiącymi dzioby statków. Kogo tam nie było! Krzysztof Kolumb, cesarz Austro-Węgier, Królowa Wiktoria, liczni bogowie i boginie greckie. Wszystkie figury w bardzo dobrze zachowane, choć niektóre wyciągnięte z wraków statków po wielu latach. Coś wspaniałego :) W drodze powrotnej na nocleg, postanowiliśmy odbić sobie wcześniejszy nieudany posiłek i weszliśmy spontanicznie do knajpki Bella Napoli w jednej z bocznych uliczek. Jak się okazało, po chwili zapełniły się wszystkie stoliki a ludzie wręcz czekali w kolejce aż coś się zwolni. Okazało się że trafiliśmy do popularnej trattori, serwującej „piensa romana”. Czym jest piensa romana? To kuzynka i pierwowzór dzisiejszej pizzy, z nieco innego ciasta, zawierającego mieszankę mąki różnego rodzaju w tym orkiszową i kukurydzianą, a w kształcie podłużna, jednak z wyglądu bardzo przypominająca dobrze znaną wszystkim pizzę. Zamówiliśmy po jednej i naprawdę była bardzo dobra! Nie pogardziliśmy też deserem, w końcu musieliśmy spróbować włoskiego tiramisu bo w Rzymie jakoś nie było okazji. A potrzebowaliśmy sporo siły bo następnego dnia czekało nas odkrywanie właściwego Cinque Terre.
IMG_20210920_185122  IMG_20210920_184208
***
Postanowiliśmy poruszać się po nim naszym ulubionym środkiem transportu w Italii czyli pociągami. Istnieje wprawdzie możliwość poruszania się po pięciu miasteczkach statkiem jednak jest to droższa opcja, i z pominięciem Corniglii, położonej na wysokim klifie. Choć widoki z morza są podobno bajeczne! Po odstaniu swojego w kolejce (które w sezonie ponoć są naprawdę długie), ruszyliśmy często kursującym pociągiem do najbardziej oddalonego od La Spezii i największego miasta Piecioziemia czyli Monterosso al Mare. Miasteczko od razu nam się spodobało. Posiada plażę, choć skalistą, długą promenadę i posąg Giganta (niestety w remoncie). Odwiedziliśmy tez kościół ojców Franciszkanów na wzgórzu, z którym sąsiaduje klimatyczny cmentarz, a także weszliśmy do drugiego kościółka w miasteczku. Pozwoliliśmy sobie także pobłądzić po uliczkach, zajadając gelato. W końcu jednak postanowiliśmy ruszyć na szlak do kolejnego z miasteczek a więc Vernazzy, bowiem mieliśmy ambitny plan dojścia tam pieszo. Nie uszliśmy jednak daleko kiedy zobaczyliśmy odbicie z głównego szlaku na punkt widokowy, z którego postanowiliśmy skorzystać. I bardzo dobrze zrobiliśmy, bo niewielu osobom chciało się tam wchodzić a widoki na miasteczko i morze były cudowne. Zjedliśmy tam jeszcze ciepłą foccacie, aby mieć siłę na czekającą nas wędrówkę. Kiedy w końcu wróciliśmy na szlak, upał i biegnąca pod górę ścieżka dała nam się (no dobra, Marcie 😉 ) we znaki, jednak widoki rekompensowały wszystko. Co chwilę zatrzymywaliśmy się by pstryknąć kolejne fotki, które i tak nie oddają tego, jak ładnie wyglądało to na żywo. W pewnym momencie uznaliśmy, ze nie odbiegamy wiele od azjatyckich turystów, znanych ze swego zamiłowania do robienia wielu zdjęć.
Po około 4 km i milionie przystanków na zdjęcia, dotarliśmy do Vernazzy. Miasteczko bardzo ładne, jednak trafiliśmy do niego około 16, można by rzec – w godzinach popołudniowego, turystycznego szczytu. Szans na obiad z racji godziny nie było, więc pokręciliśmy się trochę po nabrzeżu i weszliśmy na pozostałości dawnej fortecy, skąd rozpościerały się kolejne piękne widoki, i postanowiliśmy ruszyć dalej do Corniglii, ostatniego z zaplanowanych na ten dzień miasteczek.
Również tutaj wybraliśmy szlak pieszy, ambitnie chcąc spalić zjedzone w poprzednich dniach pizze, makarony i lody. Szlak również wiódł pod górę, słońce wprawdzie nieco zelżało ale niektórzy tj. Martusia, dostali trochę w kość. Na szczęście w najwyższym miejscu całej Lazurowej Ścieżki czekała nagroda a mianowicie bar serwujący orzeźwiające, zimne napoje :) Wprawdzie ceny były horrendalne ale patrząc na położenie, powodujące że wszystko trzeba tam wnosić chyba na plecach, i brak konkurencji, trudno się dziwić. Kubeczek świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego i lemoniady cytrynowej postawiły nas na nogi. Zresztą odtąd trasa wiodła już w dół więc była już bardzo przyjemna. Corniglię zwiedziliśmy dość pobieżnie, kierując się na taras widokowy w celu obejrzenia zachodu słońca. Była tam tez knajpa w której udało nam się dorwać stolik, jednak zamówione makarony były takie sobie, klienci jednak głownie wybierali to miejsce dla widoku. Zachód był piękny chociaż w Corniglii nie było do końca możliwości docenienia jak zachodzące słońce zmienia barwy budynków, o czym mieliśmy przekonać się następnego dnia. Ale nie uprzedzajmy faktów bo to jeszcze nie koniec przygód pierwszego dnia w Cinque Terre. Gdy postanowiliśmy wrócić wreszcie do La Spezii, po dojściu na dworzec czekała nas niemiła niespodzianka. Wybrany bowiem przez nas na powrót pociąg miał…80 minut opóznienia :/ Kolejny godzinę później – 25 minut. Musiała nastąpić jakaś awaria albo wypadek bo choć Włochy to nie Japonia w zakresie punktualności pociągów, takie opóźnienia nie były jednak normą. Niepocieszeni, zastanawialiśmy się czy czekać na dworcu czy jednak wracać schodami pod górę do miasteczka. Kiedy jednak opóźnienie pociągu zwiększyło się do 90 minut, uznaliśmy ze wracamy. Mieliśmy wprawdzie resztkę gotówki, od czego są jednak karty płatnicze (i tu rasowy influencer wrzuciłby reklamę jakiejś karty płatniczej ale my do nich nie należymy 😉 ). Po wejściu na górę po duuuużej ilości schodów (których poprzednio nie zaznaliśmy schodząc asfaltem) weszliśmy do knajpki na początku głównej ulicy, gdzie jowialny Włoch w roli kelnera, zapewne właściciel, zwiastował dobre jedzenie. Szymon postanowił spróbować spaghetti z owocami morza a ja z pesto, które w tych rejonach jest bardzo dobre. Oba dania były wyborne ? mnie wprawdzie w moim zdziwiły kawałki ziemniaków, ale o dziwo pasowały. Ale owoce morza Szymona były cu-dow-ne!!! Ten aromat, ten smak, bezbłędne ? Do tego białe wino della casa, czego chcieć więcej??? No może punktualnego pociągu ?  Po około 50 minutach, chcąc dotrzeć na spokojnie na dworzec w czasie kiedy miał pojawić się pociąg patrząc po ilości minut opóźnienia, zaczęliśmy schodzić słynną „lardariną” czyli owymi schodami do stacji, w ich połowie zobaczyliśmy jak podjeżdża na stację pociąg ? Nie mieliśmy szans na niego zdążyć ale przyspieszyliśmy kroku, obawiając się że zaraz za nim nadjedzie kolejny który też miał opóźnienie i faktycznie po chwili wjechał kolejny. Puściliśmy się biegiem ale zabrakło nam 3 sekund ? W ten właśnie sposób Marta przekonała się, że warto trenować bieganie 😉 Na szczęście po 15 minutach przyjechał kolejny skład i nas uratował, szczęśliwie dowożąc do La Spezii. Także dzień pełen wrażeń się skończył, ale kolejny zapowiadał się równie ekscytująco.
IMG_20210921_183201
IMG_20210921_191818
***
Drugi dzień w Cinque Terre rozpoczął się dość późno pod względem zwiedzania bo trener biegania nie odpuszcza zawodnikowi nawet na urlopie ? W międzyczasie jednak Marta zapoznała się z sąsiadkami z pokoju obok – oczywiście Polkami – które przyszły pożyczyć suszarkę do włosów. I to za ich przyczyną nieco zmodyfikowaliśmy plany na ten dzień, bowiem dowiedzieliśmy się że jest jeszcze jeden fragment szlaku który można przejść – z Levanto które oficjalnie już nie należy do Cinque Terre, do Monterosso al Mare. Kiedy w końcu wyszliśmy z pokoju, postanowiliśmy zjeść coś już w Riomaggiore żeby połączyć śniadanie z podziwianiem widoku. I nie zawiedliśmy się, zakupione focaccie zjedliśmy przy jedynym stoliku przed knajpką ale za to z pięknym widokiem na główną ulicę tego urokliwego miasteczka.
Riomaggiore może nie ma ogromnej ilości zabytków, poza małymi kościółkami, ale nie to jest najważniejsze w Cinque Terre. Urok tego miejsca polega na kluczeniu po wąskich uliczkach, natykaniu się co krok na widoki Morza Liguryjskiego, gapieniu się na kolorowe fasady domków, których intensywne barwy miały być widoczne dla rybaków wracających z połowów, jak i na próbowaniu lokalnych smakołyków. Riomagiorre pod tym względem nie zawiodło nas, spędziliśmy sporo czasu na nadbrzeżnych skałkach skąd był piękny widok na miasteczko, jak i na wodę. Po zwiedzeniu Riomaggiorre które naprawdę BARDZO nam się spodobało, pojechaliśmy do Levanto. W środku dnia sprawiało ono wrażenie wymarłego miasteczka, zdecydowana większość turystów pojechała zwiedzać Cinque Terre. W Levanto żeby się posilić przed wędrówką, zamówiliśmy rożek z owocami morza w panierce. By tam sardele anchois, krewetki i kalmary. Smaczne i świeże, można byłoby je jeść i jeść i jeść… Nie marnując czasu na zwiedzanie miasteczka, odnotowując tylko że jest w nim plaża czego brakuje trochę w La Spezii, ruszyliśmy w trasę która miała mieć około 7 km. Oczywiście początek był dość stromo pod gorę ale daliśmy rade. Większość czasu ścieżka prowadziła w cieniu i całe szczęście, bo mimo drugiej połowy września słońce ostro przypiekało, zwłaszcza że było około 14 czyli najgorętsze godziny dnia. Nagrodą za nasz trud było piwko na punkcie widokowym Punto Mesco, ofiarnie wniesione tam przez Szymona. Przed nami rozpościerał się widok na wszystkie 5 miasteczek Cinque Terre, coś wspaniałego. Spędziliśmy tam chyba z godzinę, aby dobrze utrwalić sobie te widoki w pamięci.
***
Po zejściu do Monterosso al Mare nie było czasu na jedzenie bo czekało na nas jeszcze ostatnie miasteczko czyli Manarola gdzie postanowiliśmy obejrzeć zachód słońca, który był bardzo polecany w wielu publikacjach o Cinque Terre. Efekt widoczny na filmie nakręconym przez Szymona, my byliśmy zachwyceni oglądając go na żywo. A jak pomysłowo filmik ten powstał! Ponieważ nie mieliśmy statywu, zastąpił go drewniany słup, do którego Szymon przywiązał swój telefon paskiem do biegania :) Kolejny raz okazało się, że z biegania są same korzyści 😉 Obleganym miejscem na oglądanie zachodu słońca w Manaroli jest knajpka Nessum Dorma, z której faktycznie można podziwiać zmieniające się w promieniach zachodzącego słońca kolory na budynkach miasteczka. Nam nie udało się załapać do knajpki do której stała kolejka więc żeby dostać tam stolik, musielibyśmy chyba przyjść o 15 a nie o 18. Jednak możemy polecić opcję pójścia na taras powyżej knajpki, który już tak oblegany nie był a widoki były równie piękne. No i miał drewniane słupy podpierające dach, do których można było przywiązać telefon 😉

Po cudownym zachodzie słońca, na pożegnanie z Cinque Terre, postanowiliśmy iść na prawdziwy, włoski obiad czyli na makaron ? Tym razem to Marta wzięła opcję z owocami morza a Szymon z ośmiornicą w pikantnym pomidorowym sosie. Obie bardzo dobre, choć owoce morza wygrały. Do tego nie mogliśmy sobie odmówić białego wina della casa na otarcie łez spowodowanych koniecznością wyjazdu.  Tym samym nie muszę chyba mówić, że zakochaliśmy się w Cinque Terre i na pewno będziemy chcieli kiedyś tam wrócić. Miasteczka są urzekające i absolutnie nie dziwimy się że jest to jeden z najliczniej odwiedzanych regionów Włoch który serdecznie polecamy!
Marta i Szymon
P.S.
Making off filmu 😀
245651769_411655264024374_1415090721248786817_n