SEB Tallinn Marathon – cz. II (Zameldowani w Talinnie)

SEB Tallinn Marathon – cz. II (Zameldowani w Talinnie)

 Vaated_3a.TIFPiątek Szakale spędziły na wyspie. Z Parnu (Parnawy) dotarliśmy na wyspę o nazwie Saaremaa, a ponieważ to wyspa, to czekał nas dość krótki rejs promem. Na Saaremie ładnie i niemal bezludnie. Podziwialiśmy krater po upadku meteorytu i wioskę, w której czas zatrzymał się na początku XIX wieku. W stolicy wyspy, czyli miasteczku Kuressaare, obejrzeliśmy biskupi zamek – niezbyt wielki, ale dobrze zachowany i malowniczo położony nad wodą.
Wieczorem dotarliśmy do Tallinna, a z urokami miasta zapoznaliśmy się podczas wieczornego treningu – dyszka po starym mieście, po wąskich uliczkach, pod murami obronnymi, rozciąganie na rynku.
Sobota cała w stolicy Estonii. Znów stare miasto – tym razem spacerkiem. Zdjęcia, sklepiki z pamiątkami (w każdym te same obrazki i te same motywy „ludowe”, więc zastanawiamy się, czy to lud chiński czy estoński). Oczywiście odbieramy pakiety startowe. To takie „pakiety-wydmuszki” duża pusta torba (jedynie z numrem i garścią ulotek, maratończycy dostają do tego koszulkę w wesołym – czarnym – kolorze). No i pasta party, które polega na tym, w jednej z galerii w restauracji można kupić taniej pewne rodzaje makaronu. Korzystamy i z tego.
Niepokoi nas pogoda. Temperatura jest całkiem dobra do biegania, około 12-13 stopni, od czasu do czasu pada, ale to się da przeżyć. Niestety wieje. Taki urok biegania nad morzem i taki nasz los.

Co będzie jutro…?