Szakale biegały na Olandii

Szakale biegały na Olandii

315418_272041759563992_1682969501_nW konarach dębu coś szeleściło i syczało. Mógł to być zwykły żbik, ale mógł to być również leszy. Nie mieli czasu by to sprawdzić.
[na podstawie A. Sapkowskiego]

Leszy często podchodził do naszych namiotów, już pod wieczór szeleścił w krzakach, a nocą próbował dobrać się do zapasów żywności i skradał się, gdy tylko ktoś – jak to mawiają „za potrzebą” – udawał się za drzewa. Krzywdy jednak nie robił, może czuł jakiś rodzaj respektu wobec biegaczy, może nie poznał jeszcze smaku polskiej krwi.

Siedząc na brzegu Jeziora Wetter snuliśmy opowieści o stworach pojawiających się w mroku, tworzyliśmy biegowe plany na przyszłość, ale szerokim łukiem omijaliśmy temat maratonu, w którym wzięliśmy udział na Olandii zaledwie dwa dni wcześniej. To nie był udany bieg, ale zaliczyliśmy kolejny zagraniczny start i piękną wyprawę po Skandynawii. Maraton na szwedzkiej wyspie Olandia obył się 28 lipca 2012 r., a strzał startera wybrzmiał dopiero o godzinie 16. Na starcie stanęło około 80 osób, spotkaliśmy kolegę Polaka, który osiadł w Szwecji jako weterynarz, a na zawody przybył w koszulce w barwach Galerii Warszawa (pozdrawiamy!).

Trasę stanowiły trzy pętle, a w zasadzie ósemki – każda miała odcinek dłuższy (ok. 10 km) i krótszy po miasteczku Löttorp (ok. 2 km.). Olandia to całkiem ładna wyspa, ale trasę udało się wytyczyć po jej najmniej ciekawych miejscach – krętymi i lekko pofałdowanymi drogami przez krzaki i wśród zabudowań gospodarczych. Był odcinek nad morzem – około 800 m. – ale mało przyjemny: tam wiało prosto w dziób.

A teraz krótko o naszych wyczynach:

Ania Otocka – biegła początkowo przyzwoicie, potem już nieprzyzwoicie, potem i szła, i biegła (ale niejednocześnie – biegła, gdy przestawała iść) – co pozostałe Szakale miały okazję podziwiać z towarzyszącego jej w końcówce pojazdu. Z czasem 4.58.47 zajęła 14 miejsce (ale nie była przecież ostatnia).

Maciej Rakowski – deklarował, że bieg traktuje ulgowo, więc zaczął spokojnie – po 4’30” na kilometr, szybko spadło to do 4’35”/km, a po połówce i tak się wszystko posypało i truchtał po 5’20”-530”. Był jedynym Szakalem, który nie przeszedł do marszu, ale nie ma powodów do zachwytu – 3.24’34” dało 13. miejsce.

Andrzej Pietrzak – jak spadać to z wysokiego konia. Początek po 4’00”/km, po jakimś czasie dało to drugie miejsce w zawodach (ale na trasie, nie na mecie, a lotnych premii nie było), a po jeszcze dłuższym czasie – ogólne wycieńczenie i skurcze, a to skutkowało czasowymi utratami zdolności przemieszczania się po trasie. Wypruty Andreas ukończył bieg na bardzo dobrym szóstym miejscu z czasem 3.07’11”.

Dlaczego tam nam wyszło? Nie wiemy. Może zbyt późna pora startu, może było nieco ciepło i wilgotno, może tak zadziałało siedzenie przy namiotach w upale… Ale mamy cenne doświadczenia i wspomnienia ze Szwecji.

Niezależnie od naszej wpadki doceniamy organizacyjną stronę biegu (bez zarzutu) i sympatyczny charakter organizatorów – dwóch miłych starszych panów.

Olandię przemierzyliśmy wzdłuż i wszerz, podziwialiśmy zamki w Kalmarze i Vadstenie, spacerowaliśmy po Vaxjö, wylegiwaliśmy się na promie płynącym z Gdyni i do Karlskrony oraz rozegraliśmy partyjkęeurobusinessu na brzegu Jeziora Wetter (zakończoną awanturą o zabawkowe banknoty). To był piękny powrót do lat młodości – gotowanie w menażkach, noclegi w namiotach rozbitych na dziko, kąpiele w jeziorze i „na sępa” na campingach. Andrzej stwierdził, że w Szwecji Szakale wystąpiły w roli huby – w miejscowych sklepach kupowały tylko lody, a całe żarcie przytaszczyły z Polski.

MR