Szakalowy świąteczno-noworoczny obóz w Sudetach

Szakalowy świąteczno-noworoczny obóz w Sudetach

065Na bazę noclegową wybraliśmy maleńkie Trzcińsko w dolinie Bobru w Rudawach Janowickich (kilkanaście kilometrów przed Jelenią Górą). Na miejsce z różnych przyczyn nie mogliśmy dojechać jednocześnie i tak pierwsza grupa (Maurycy z niebiegającą Beatą + Asia) dotarła w drugi dzień Świąt po południu. Po szybkim ogarnięciu wybiegliśmy z Asią na krótki rekonesans wzdłuż Bobru do Wojanowa i z powrotem drugim brzegiem. Trasa w całości asfaltowa, ale nieco pofalowana – to był oczywiście tylko przedsmak tego co nas miało czekać w kolejne dni.

Wieczorem dojechali do nas Jacek z Gosią. Zmęczeni podróżą nie zdecydowali się wyjść na rozruch, ale żywiołowo wysłuchali planów na dzień jutrzejszy.

Pogoda od rana postraszyła nas lekkim deszczem, ale wybiegając na trening przejaśniało się, a w miarę połykania kolejnych kilometrów ogrzewaliśmy nasze szakalowe twarze w pięknym górskim słońcu. Śniegu przez cały obóz nie doświadczyliśmy niemal wcale. Tylko na północnych stokach i w zalesionych dolinach zalegały cienkie zmrożone białe płaty… Przez Schronisko PTTK Szwajcarka wdrapaliśmy się na najwyższy szczyt Gór Sokolich Krzyżną, by potem zbiec do pobliskich Karpnik. Tam zostawiliśmy Jacka z Gosią, którzy wybrali tego dnia krótszą opcję i przez stawy karpnickie i Wojanów wrócili do Trzcińska. Maurycy z Asią dołożyli jeszcze kilka kilometrów i polno-leśnym nieco błotnistym szlakiem dobiegli jeszcze do Gruszkowa. Nieusatysfakcjonowany kilometrażem Król Szakali zostawił Asię przy kwaterze i sam dorzucił jeszcze mocniejszą piątkę wzdłuż Bobru.

Późnym wieczorem, a właściwie wczesną nocą dojechali do nas Maciek z Eweliną.

W piątek już całą watahą podjechaliśmy w Góry Kaczawskie. Rozdzieliliśmy się na trzy grupy i po wyczerpującym instruktażu Szakala Macieja każdy ruszył w swoją stronę. Problemów z odnajdywaniem szlaków prawie nie miała tego dnia jedynie piechurka Beata. Trzy biegające razem Szakalice zgubiły się już po kilkuset metrach, natomiast trzech Szakali wytrwale realizowali nakreślony plan (przedzierając się momentami przez rzeczkę przez błotno-gliniaste zasieki zastawione przez robotników budujących przepusty i utwardzających pobliską drogę) do czasu kiedy ich szlak najzwyczajniej w świecie zniknął. W bezczelny sposób został przeznakowany i nie sposób było go zlokalizować. W drodze powrotnej zaliczyliśmy drogę krzyżową wijącą się stromo pod górę. Ostro dała nam w kość. Ciekawe miejsce na podbiegi, może zaprosimy Orientusi J ? Każdy jednak zrealizował trening i zadowoleni wróciliśmy na kwaterę.

Sobotni poranek zacząłem samotnym treningiem przed śniadaniem – szybka dziesiątka na odmulenie. Przed południem podjechaliśmy już całą grupą do Janowic Wielkich. Rozdzieliśmy się na dwie grupki i przez Starościńskie Skały dobiegliśmy męskim gronem do Strużnicy. Bardzo chciałem dotrzeć do Schroniska PTTK, ale tylko ja miałem na to ochotę więc uzgodniliśmy że spotkamy się przed Wołkiem, a ja nadrobię co nieco dystansu. Schronisko nie rzuciło na kolana, dość napisać że zauważyłem je dopiero nawracając po dotarciu do końca wsi. Zwykły  2piętrowy zaniedbany ceglany budynek (obecnie wystawiony na sprzedaż). Moja nadgorliwość kosztowała mnie z rezultacie 6-kilometrowy podbieg do Wołka. Przed Rozdrożem pod Bielcem doczłapałem do niemal pionowego asfaltu. Nie widziałem takiego zjawiska nigdy wcześniej na oczy – nie sposób było wspinać się pod górę nawet najbardziej świńskim truchtem. Z Wołka zbiegliśmy już razem przez Zamek Bolczów do Janowic.

W niedzielę rano Szakale Maciej i Maurycy podjechali skoro świt pociągiem do Jeleniej Góry na rześki krótki trening górski do pozostawionego przed dworcem w Wojanowie samochodu. Po  śniadaniu ruszyliśmy na podbój Gór Ołowianych. Podmęczony Maciej wybrał damskie towarzystwo i przebiegł masyw od strony Janowic, natomiast Maurycy z Jackiem atakowali szlak od strony Zamku Niesytno. Wysadzona z auta przy zamku Beata miała ruszyć za nami, jednak geologiczno-archeologiczne uroki zamkowej góry zatarły u niej poczucie czasu. Po obiedzie urządziliśmy sobie jeszcze wycieczkę na Śląską Fudżijamę, czyli wulkaniczną Ostrzycę z przepiękną panoramą.

Sylwestra zaczęliśmy przyjazdem w Góry Kaczawskie, gdzie z Siedmicy Maciej z Maurycym ruszyli na trening, a Beata zaczęła nierówną walkę ze szlakiem skaczącym z jednej strony zabagnionej rzeczki w wąwozie na drugą. Wąwóz Myśliborski może i ma swój urok, ale nie wszyscy go dostrzegliśmy. Reszta Szakali nie biegała tego dnia i oszczędzała siły na wieczór. Północ zapragnęliśmy spędzić na Sokoliku, by godnie przywitać nowy rok. Jako że zebraliśmy się z kwatery za późno, dotarliśmy na miejsce z jęzorami na brodzie – ale zdążyliśmy. Kotlina Jeleniogórska skąpana w morzu fajerwerków wynagrodziła nam trudy szalonej pieszej wspinaczki.

W pierwszy dzień nowego roku podjechaliśmy do Marciszowa, skąd smagani porywistymi podmuchami chłodnego wiatru zaczęliśmy męczący podbieg do Kolorowych Jeziorek. Skute lodem zbiorniczki nie pokazały nam swoich barw, ale sceneria miała w sobie coś bajkowego.

Wszystko co dobre, szybko się kończy i ci co przyjechali w góry pierwsi, jako pierwsi musieli też wyjechać. Czwórka Szakali została na miejscu jeszcze dzień dłużej, tak więc czekamy na ciąg dalszy relacji.

Szakal Maurycy, 144 sudeckie kilometry.