Szakale w Aurangabadzie – odcinek 3.
Na trzy dni Szakale z Accenture India Marathon Expedition osiadły w mieście zwanym Aurangabad. W tutejszej skali to niewielka mieścina – zaledwie 1,3 miliona mieszkańców. Nawet trochę tu czyściej, to znaczy tylko połowa ulic przypomina wysypisko śmieci, a niektóre miejsca wyglądają nawet na wysprzątane. Trzy dni przeznaczyliśmy na zwiedzanie, intensywnie, ale bez pośpiechu. Do większości atrakcji trzeba dojeżdżać (do Adżanty nawet 3 godziny autobusem), ale warto było. Pogoda stopniowo się poprawiała, aż doczekaliśmy dnia z dłuższymi przejaśnieniami i bez deszczu. Ma to też swoje złe strony – zrobiło się wyraźnie cieplej…
Adżanta
Urwisko nad rzeką, w którym około 2 tysięcy lat temu wykuto w skale trzydzieści buddyjskich obiektów sakralnych – świątyń i klasztorów. W ich ciemnych wnętrzach podziwiać można kute w skale kolumnady, posągi (z centralnym posągiem Buddy), pozostałości cennych malowideł. Niektóre świątynie są dwupoziomowe, zdarzają się obiekty bliźniaczo do siebie podobne. Wśród turystów przeważają Hindusi, a to nie czyni zwiedzania przyjemniejszym, są hałaśliwi, przepychają się, a w dusznych grotach daje się wyczuć intensywny zapach lokalnych wędrowców. Przypomnijmy przy tym, że za wejście płacą 20 razy mniej niż obcokrajowcy.
Ellora
Inny, nieco późniejszy kompleks świątyń, również kutych w skale na zboczu góry. Tu też jest ich około trzydziestu. Składają się one na trzy kompleksy obiektów: buddyjskie, hinduistyczne i dźinijskie (czyli religii zabraniającej krzywdzenia jakichkolwiek żywych istot, której współcześni wyznawcy nie jedzą nawet cebuli, gdyż nie mogą wykluczyć, że przy jej wyrywaniu nie dojdzie do uszkodzenia żyjących w ziemi owadów). Te obiekty są większe niż w Adżancie, a największe wrażenie robi wielka, również kuta w skale (od góry), hinduistyczna Kajlasantha z połowy VIII w. Niestety, tu też trafiamy na tłumy lokalnych turystów, dla których ulubioną rozrywką jest robienie sobie selfie z białym człowiekiem (jak z białym misiem na Gubałówce). Uciążliwe to jest jak diabli, więc coraz częściej odmawiamy.
W zespole grot dźinijskich jest spokojniej, wielu miejscowych nie dociera, gdyż trzeba tu dojść 700 metrów. Z kompleksu Ellory wywozi nas policja. Nie, nie dopuściliśmy się żadnego wykroczenia, po prostu – podwieźli nas, po drodze podrzucając jeszcze do jednaj, pominiętej przez nas, groty.
Warto podkreślić, że jedna z naukowych koncepcji dotyczących powstania świątyń głosi, że kuli je czciciele kotki Ellory, wierzący, że po kilkunastu stuleciach zstąpi Ona na Ziemię i zapanuje ogólna szczęśliwość. Tak właśnie (czyli Ellorah) zwie się dwuletnia kotka Macieja, znana już chyba wszystkim Szakalom. Chyba należałoby okazywać więcej szacunku Boskiej Kocicy.
Daulatabad
Dwunastowieczna warownia na wzgórzu, którego zbocza skuto, by stały się bardziej strome. Wykute są również ponure, głębokie fosy. Wokół góry rozległe pierścienie murów obronnych. Tutaj w XIV w. próbowano przenieść z Delhi stolicę państwa i nakazano mieszkańcom pieszą wędrówkę. Tym, co przeżyli, po jakimś czasie wydano rozkaz powrotu, znów większość zmarła w drodze.
Pniemy się w górę, przez kolejne pierścienie murów, podziwiając widoki na zieloną okolicę i sąsiednie wzgórza. Najciekawszy fragment trasy wiedzie schodami przez kute w skałach tunele. Nad nami wiszą tysiące nietoperzy. Zapach ich odchodów, a zwłaszcza moczu, jest tak intensywny, że aż kręci się w głowie. Dobrze, że mamy latarki. Coś kapnęło na głowę. Woda, czy może…?
Bibika Maqbara
Siedemnastowieczne mauzoleum podobne do Taj Mahal. Mniejsze, ale również efektowne, do tego otoczone przyjemnym ogrodem. Turystów też nieco mniej, ale i tak za dużo. W twierdzy oraz w mauzoleum nie spotykamy innych cudzoziemców.
***
Aurangabad dobrze zapisze się w naszej pamięci. Oprócz zabytków wspominać będziemy pyszny obiad ostatniego dnia w przydrożnej restauracji. Potraw nie opisujemy, bo nie potrafimy, wiemy, że były całkiem dobre. Ostatniego dnia trafiliśmy też na wyjątkowo miłego i rozgarniętego kierowcę tuk-tuka, warto przy tym podkreślić, że choć przewodnik opisuje tuk-tuki jako pojazdy dwuosobowe, my mknęliśmy nimi w piątkę.
Nocnym pociągiem opuszczamy miasto. Zdobycie biletów nie było łatwe. Na dworcu Marta z Jackiem usłyszeli, że biletów na składy do Hyderabadu już nie ma (choć każdy liczy ze 30 wagonów). Podpowiedź hinduskiego lekarza pomogła nam jednak wywalczyć bilety z puli turystycznej trzymanej na ostatnią chwilę. Mamy bilety, więc pewnie pojedziemy. Noc w indyjskim pociągu – trzymajcie kciuki.