Łódź od stolicy państwa znanego z produkcji półprzewodników dzieli 8600 km. To sporo, nawet jak dla zaprawionych w bojach ultramaratońskich Szakali. Co prawda naszym biegowym mottem jest „Nigdzie nie jest za daleko. Wszędzie można dobiec.”, to jednak czas również sobie cenimy. Szakal Prezes wespół z pradawnym, biegającym jeszcze w epoce mezozoiku „dziadkiem Rakowskim”, który powrócił do świata maratonów – wybrali nieco szybszą formę podróży, samolot.
Szybsza, nie znaczy oczywiście mniej męcząca. Do pobudek o 3 można być przyzwyczajonym, do załatwiania formalności na ostatnią chwilę również. Ale do podróży trwającej 24 godziny już niekoniecznie. Samolot z Warszawy do Rzymu 2,5 + krótka przerwa na lotnisku by rozpocząć trwającą 12 godzin podróż do chińskiego Kantonu. Miasteczko zamieszkałe ledwie przez 12 milionów osób. A jeszcze niedawno było tam 8 milionów… W drodze powrotnej spędzimy tutaj 7 godzin, więc będzie okazja by coś zobaczyć. Pół doby usiedzieć jest ciężko. Filmy, książka, wszystko przerywane drzemkami. Na półmetku trasy musiałem iść pospacerować po samolocie, pokusiłem się nawet o jakieś ćwiczenia by rozruszać zbolały kręgosłup. W Kanton mamy 3 godziny na przesiadkę by kolejne niespełna 2h spędzić w kierunku stolicy Tajwanu – Tajpej, gdzie meldujemy się o 14 czasu lokalnego, czyli 7 czasu polskiego.
Odnalezienie się w świecie kolei i metra idzie sprawnie, po wymianie gotówki na tajwańskie $, szybko ruszamy w kierunku centrum. Moje ostatnie podróże do państw Azji: Wietnamu i Indii, zostawiły ich obraz trochę szary, jak zasłonięty wszędobylskim smogiem (o zapachu pisać już lepiej nie będę). I nie mam na myśli uroków tych miejsc, bo oba były wyjątkowe, ale bardziej o standard funkcjonowania w naszych europejskich oczach i oczekiwaniach. W te ramy nie łapie się, już na pierwszy rzut oka, Tajwan. Dobrze rozwinięty, bardzo dobrze skomunikowany z wysoką, nie znaną w Europie kulturą podróżowania (choćby oczekiwanie w kolejkach by wsiadać do komunikacji). Poziom życia, styl ubioru, komunikacji, również inny. Ciekaw jestem czy ten obraz zaburzy kilka kolejnych dni podróżowania.
Po zostawieniu swoich bagaży i zmęczenia w hotelu, nie tracąc czasu, ruszamy chłonąć miasto. Metrem docieramy do najwyższego budynku Tajwanu – 101 Taipei, który ma… bez zaskoczenia, 101 pięterer, o łącznej wysokości przekraczającej 509 metrów, co czyni go aktualnie jednym z najwyższych wieżowców na świecie. Przez chwilę był nawet najwyższy, ale stracił go w 2010 roku na rzecz wybudowanego w Dubaju wieżowca Burdż Chalifa. Taipei 101 słynie także z jednej z najszybszych wind na świecie – podróż z 5. do 89. piętra trwa zaledwie 45 sekund (przy maksymalnej prędkości przekraczającej 60 km/h). Z ciekawostek można jeszcze dodać, że na piętrach 88-92 (dostępnych dla zwiedzających) znajduje się wahadłowy mechanizm amortyzujący, którego stalowy obciążnik waży 660 ton, a jego odchyły absorbują nawet do 40% kołysań wieży.
Wieczorna panorama na miasto jest przyjemna. Miasto tętni życiem również w nocy, o czym przekonaliśmy się odwiedzając kolejny punkt – Raohe Street Night Market. Takich miejsc w Tajpej jest kilka. Sporo ludzi, mimo, że późno. Na miejscu można kupić wszystko: od ciuchów, po elektronikę a zakończywszy na jedzeniu. Choć w naszym przypadku „rozpocząwszy”. Wszak jednym ze sposób pozwana kraju jest smakowanie jego kuchni, a uliczne targowiska są idealnym do tego sposobem. W licznych budkach stojących jedna obok drugiej możemy przekonać się co jadają tajwańczycy, a różnorodność i niskie ceny tylko zachęcają do próbowania.
Wśród egzotycznie wyglądających potraw króluje zapach jednego dania – stinky tofu, które próbujemy jako jedne z pierwszych. Nazwa to po prostu „śmierdzące tofu”, tradycyjne tajwańskie danie, które zawdzięcza swoją nazwę intensywnemu zapachowi, jaki wydziela się podczas jego przygotowania. Potrawa na bazie tofu, które zostaje poddane procesowi fermentacji, a następnie przyrządzone na różne sposoby, takie jak smażenie, duszenie czy grillowanie. My wybieramy opcję smażoną z pieprzem wasabi. Reszta naszych kulinarnych zachcianek uwzględniła jeszcze: ośmiorniczki w cieście, grzybki w cieście oraz elementy kurczaka…kuperki, grzebienia i serca.
Na dziś wystarczy. Wracamy. Oby nasze żołądki przetrwały.