Po spędzeniu 2 niezapomnianych dni w Cinque Terre, przyszedł czas aby – z żalem – ruszyć dalej. Niecałą godzinę pociągiem z La Spezii znajduje się Piza i choć poważnie zastanawialiśmy się czy nie odpuścić wizyty w tym mieście, ostatecznie ciekawość i chęć zobaczenia na własne oczy słynnej Krzywej Wieży zwyciężyła. I tak oto już po 10 wędrowaliśmy z dworca kolejowego w Pizie do centrum.
Po zjedzeniu na śniadanie nieśmiertelnych kanapek panini i popiciu ich americano, mogliśmy ruszyć na zwiedzanie. Zanim dotarliśmy na Campo dei Miracoli, powłóczyliśmy się trochę mniejszymi i większymi ulicami miasta, brzegiem rzeki Arno, a także zajrzeliśmy na Piazzo dei Cavalieri. Plac jest całkiem ciekawy ponieważ poza XVI-wiecznym kościołem Santo Stefano dei Cavalieri znajduje się na nim także Palazzo dei Cavalieri – dawny Palazzo Comunale, z bogato zdobioną fasadą, który w XVI wieku stał się siedzibą nowoutworzonego Zakonu Rycerzy św. Stefana. Później budynek stał się siedzibą założonego przez Napoleona uniwersytetu, a obecnie mieści się w nim liceum. Na tym samym placu znajduje się także Palazzo dell’Orologio powstały przez połączenie dwóch przedzielonych niegdyś ulicą wież mieszkalnych. Ale oczywiście najciekawsze zabytki znajdują się na trawiastym Placu Cudów. Krzywa Wieża robi wrażenie na żywo. Mimo że wielokrotnie widziało się ją na zdjęciach, naprawdę ciężko uwierzyć, że od tylu wieków stoi tak bardzo przechylona i nie przewraca się. Nie jest to bowiem lekkie odchylenie od pionu, a całkiem konkretne skrzywienie pizańskiej dzwonnicy! A w dodatku można na nią wejść i ją zwiedzić. My jednak odpuściliśmy tą drogą (20 euro) atrakcję, bo uznaliśmy, że to widok na wieżę, a nie z wieży jest najlepszą atrakcją. W trakcie robienia zdjęć od budowlą, w Szymonie objawił się mały psotnik. Nie jest bowiem tajemnicą, że niezwykle popularną pozą w której sporo turystów robi sobie zdjęcia z Krzywą Wieżą, jest takie ustawienie się aby wyglądało że dana osoba podtrzymuje ją przed upadkiem. Szymon postanowił więc strollować ludzi i kazał robić sobie zdjęcia ze zdegustowaną miną, w tle z ustawionymi do podpierania wieży ludźmi, którzy z nieodpowiedniej perspektywy wyglądali wręcz śmiesznie.
Jednak sam Plac Cudów zrobił na nas wrażenie. Poza Krzywą Wieżą, urzekła nas pizańska katedra. W dodatku jej zwiedzanie jest bezpłatne Uprzedzamy jednak że należy odebrać wcześniej w kasie bezpłatne wejściówki. My mimo że byliśmy wcześniej w kasie, nie zauważyliśmy tej informacji i zostaliśmy odprawieni z kwitkiem od wejścia. Po tym jak je odebraliśmy, oczywiście do wejścia stała długa kolejka której 10 minut wcześniej nie było… Na szczęcie przesuwała się szybko. W katedrze największe wrażenie zrobiła na nas mozaika nad prezbiterium przedstawiająca tronującego Chrystusa w pięknych złotych barwach. Uwagę zwraca także wspaniale rzeźbiona ambona – przedstawiająca figury Chrystusa, św. Michała, ewangelistów personifikacje cnót a także trzy kariatydy mające symbolizować Wiarę, Nadzieję i Miłość. Niepozorny jest za to żyrandol w nawie głównej zwany też Lampą Galileusza – według legendy to właśnie obserwując jego ruch wielki uczony miał dokonać odkrycia zasad rządzących ruchem wahadła. Warte uwagi są też rzeźbione drzwi wejściowe do katedry, wykonane przez Bonanno Pisano.
Pozostałe wspaniałości placu – Baptysterium, cmentarz Composanto i Museum dell’Opera del Duomo, postanowiliśmy zobaczyć jedynie z zewnątrz – czuliśmy lekki przesyt sztuką a przecież w perspektywie mieliśmy wizytę w kolebce renesansu Florencji.
Po małym lunchu w postaci bruschetty i pizzy postanowiliśmy ruszać na dworzec i dalej, do docelowego miejsca tego dnia czyli Florencji. Uprzednio jednak wysłaliśmy 2 kartki pocztowe, przywiezione jeszcze z Cinque Terre, które wypisaliśmy w uroczej małej kawiarni „Dolce Pisa” nad włoską kawką i rurkami canelloni (pyszota!). Następnie sprawnie – w około godzinę – dojechaliśmy pociągiem do stolicy Toskanii. Po kilkunastominutowym spacerze w popołudniowym skwarze z walizkami dotarliśmy do całkiem przyjemnego hotelu przy sporym zielonym placu. I znów na odpowiednie piętro zawiozła nas urocza retro winda. Odpoczęliśmy chwilę i postanowiliśmy ruszyć na miasto – na luzie i bez spiny. Kiedy zbliżaliśmy się do Piazza del Duomo i po raz pierwszy w prześwicie między budynkami dojrzeliśmy kopułę Duomo, zrobiła na nas ogromne wrażenie. Kopuła na Bazylice św. Piotra w Rzymie jest niewiele mniejsza ale trochę ginie przy bogactwie fasady tamtejszej bazyliki. Tutejsza kopuła niepodzielnie królowała nad miastem. Po zbliżeniu się do Placu Katedralnego zauważyliśmy też inną rzecz – że katedra wygląda jakby wycięta była z czarno-białego papieru, niczym w komiksie. Choć z bliska przekonaliśmy się że tak naprawdę nie jest czarno-biała a biało-zielona ze wstawkami różowego marmuru, wrażenie było niesamowite. Spodobało nam się również na Piazza della Signoria. Górujący nad placem Palazzio Vecchio (dawna siedziba władz miejskich) nie przysłonił jednak piękna Fontanny Neptuna i kopii rzeźby „Dawid” dłuta Michałą Anioła, a także „Herkulesa i Kakusa” oraz „Perseusza”, demonstrującego obciętą głowę Gorgony.
Ponieważ słońce chyliło się ku zachodowi, postanowiliśmy wspiąć się na jeden z dwóch zaznaczonych w przewodniku punktów widokowych. Jakież było nasze zdziwienie gdy po wspięciu się po stromych uliczkach okazało się że wejście jest płatne – bagatela 10 euro od osoby… Znamy lepsze sposoby na wydanie 10 euro (wszak to np. 5 niezłych toskańskich win w kartonie!) więc odpuściliśmy sobie wejście i poszliśmy na drugi z zaznaczonych punktów – schody Michała Anioła. Tam można było dostać się za darmo choć w zasadzie za takie widoki jakie roztaczały się z tego miejsce na zapadający nad Florencją zmierzch, można byłoby zapłacić każde pieniądze. Okazało się też, że miejsce to jest bardzo popularne na podziwianie zachodów słońca, a turyści i miejscowi przesiadujący na schodach raczyli się lokalnymi trunkami. Tak trzeba żyć… pomyśleliśmy obserwując układającą się do snu Florencję, pogryzając zakupiony na wieczór ser, prosciutto i oliwki.
Kolejnego dnia czekało nas natomiast ostre zwiedzanie. To był bowiem jedyny cały dzień jaki mieliśmy spędzić we Florencji. Postanowiliśmy więc rozpocząć go od polecanych na jednym z polskich blogów kanapek w Panini Toscani na Piazza del Duomo. I nie zawiedliśmy się! Kanapkę komponuje się samemu, wybierając rodzaj chleba (np. chleb z orzechami włoskimi lub z oliwkami), 1 z 4 rodzajów sera pecorino i 1 z 3 rodzajów mięsa (prosciutto i 2 rodzaje salami). Do tego trzy dodatki z następujących: rukola, siekana pieczona cukinia, pieczony bakłażan, suszone pomidory, zwykłe pomidory, ostra papryka, grillowana papryka i chyba konserwowa papryka. Całość podawana na ciepło. Niebo w gębie za 6 euro…
Nieco mniej zachwycająca była kolejka do wejścia do katedry, ciągnąca się właściwie dookoła budynku a wejście nawet nie było jeszcze otwarte. Postanowiliśmy więc pójść najpierw do Galerii Uffizi i tam na szczęście udało się wejść po około kwadransie oczekiwania w kolejce. Muzeum było wspaniałe, pełne pięknych rzeźb i obrazów znanych mistrzów. Dość wspomnieć o dziełach Boticellego w tym najbardziej znanych tj. „Wiośnie” i „Narodzinach Wenus”, „Wenus z Urbino” Tycjana, a także licznych obrazach Michała Anioła i Rafaela, jak również Caravaggia – a to tylko Ci najbardziej znani twórcy. Wśród licznych arcydzieł nie sposób nie zwrócić uwagi na namalowany w 1534 r. portret znanego hollywodzkiego aktora Keanu Reevsa – a przynajmniej jego ówczesnego sobowtóra.
Nieco wymęczeni zwiedzaniem, wróciliśmy na Piazza del Duomo, pełni obaw czy kolejka do katedry zmniejszyła się. No niestety nie zmniejszyła się ale postanowiliśmy nie odpuszczać i ustawić się w niej, chcąc zobaczyć zapewne piękne wnętrze katedry. Na osłodę postanowiliśmy że Marta pójdzie po lody, co choć trochę umili nam czekanie. Ostatecznie ledwo zdążyliśmy je zjeść bo kolejka przesuwała się naprawdę sprawnie. Czy jednak warto było czekać? Nie do końca… katedra nas rozczarowała. Może mieliśmy zbyt wysokie wymagania po Bazylice św. Piotra ale wnętrze florenckiej świątyni było dość ubogie wręcz. Najpiękniejsze freski były wysoko na wnętrzu kopuły jednak z uwagi na wyprzedane bilety i zaporową cenę (20 euro! 10 tanich win! ) daliśmy sobie spokój z wchodzeniem na nią. Także podziemia katedry nie powaliły nas na kolana, gdzie znajdowały się po prostu fragmenty murów dawnej katedry, która stała tam przed wybudowaniem nowego budynku. Dużo lepiej prezentował się środek innego florenckiego kościoła czyli bazyliki Santa Croce. Liczne bogate freski pokrywające ściany świątyni nadawały mu niepowtarzalny klimat. Okazało się też, że znajdują się w nim grobowce znanych florentczyków m. in. Michała Anioła, Machiavellego i Galileusza. W przykościelnej kaplicy trafiliśmy też na pokaz scen przedstawiających „Boską komedię” Dantego, połączony z adekwatną muzyką, co robiło olbrzymie wrażenie. Oczywiście w międzyczasie zahaczyliśmy też o pochodzący z 1345 r. most Złotników, z licznymi kramami, z biżuterią i nie tylko. Jednak na zachód słońca wybraliśmy dobrze nam już znane miejsce czyli Schody Michała Anioła. Tym razem nie omieszkaliśmy zabrać ze sobą wina. Ponownie wrażenia świetne, spotęgowane przez uroczego samozwańczego starszego pana w roli animatora podziwiających zachód słońca turystów, który inspirował nas do wykonywania m.in. meksykańskiej fali. Dzień zakończyliśmy spacerem po wieczornym, tętniącym piątkowym życiem mieście, pyszną kolacją w restauracji wypełnionej Włochami na placu przez bazyliką Świętego Krzyża oraz Hugo i Aperolem w drodze na nocleg. We Włoszech tak łatwo cieszyć się życiem…
Ostatni dzień we Florencji rozpoczęliśmy od powtórki z rozrywki czyli ponownie przepysznych kanapek panini na Piazza del Duomo. Następnie postanowiliśmy wybrać się do Muzeum Leonardo da Vinci, z drewnianymi eksponatami, które nie tylko można – wręcz trzeba było dotykać. Szymon zabawił się w konstruktora i zbudował most z drewna według projektu Leonarda. Trzeba przyznać że łebski był z niego gość! Projekty latających maszyn ale także mechanizmów powszechnie wykorzystywanych do dziś jak choćby żuraw czy koło zębate, świadczą o tym że naprawdę wyprzedzał swoją epokę. Na zakończenie pobytu we Florencji chcieliśmy jeszcze skosztować słynnego steka alla fiorentina (no dobra, Szymon chciał). I nie zawiódł się bo naprawdę solidny kawał mięcha medium rare był miłą odmianą po makaronach i pizzach z ostatnich dni. Później zostało nam już tylko wyruszyć w podróż powrotną do Rzymu. Florencję będziemy wspominać dobrze, mimo sporej ilości turystów i dość wysokich cen ale wracając do Rzymu, czuliśmy się prawie jakbyśmy wracali do domu. Niestety miłe wrażenie nieco się zmieniło gdy dotarliśmy do zarezerwowanego na ten dzień noclegu. Tym razem padło na nocleg w pokoju wieloosobowym bo niestety trochę za późno wzięliśmy się za rezerwacje noclegu (dzień przed 😀 ) i wszystkie lepsze noclegi w rozsądnych cenach okazały się pozajmowane. Sam hostel jak hostel ale okolica… Jeśli oglądaliście „Młodych gniewnych” to zapewne pamiętacie pomazane sprayem budynki na ulicach Bronxu, gdzie bandy wyrostków słuchały na cały głos muzyki z przenośnych magnetofonów. Tak właśnie wyglądały okolice naszego noclegu.
No cóż, zobaczyliśmy nieco inne oblicze Rzymu. Nie da się ukryć że wieczorem szliśmy tamtędy z duszą na ramieniu. Nie mogliśmy jednak nie pójść pod Koloseum, wszak musieliśmy pożegnać się z Rzymem i wypić przywiezione jeszcze z Cinque Terre wino. Limoncino wysączyliśmy w pociągu Nieopodal Koloseum weszliśmy też do popularnej pizzerii na ostatnią włoską pizzę. Ostatniego dnia wcześnie rano (po dość kiepsko przespanej nocy z powodu imprezy odbywającej się pod oknami oraz za sprawą współlokatorów a zwłaszcza jednej z nich która o 6 rano zatrzasnęła się w łazience) wybraliśmy się na ostatni spacer po Wiecznym Mieście. Odwiedziliśmy Sąd Najwyższy (zboczenie zawodowe), ponownie Plac Św. Piotra, chcieliśmy zwiedzić też Zamek Św. Anioła ale nie udało się dostać biletów więc zamiast tego wybraliśmy się zobaczyć Usta Prawdy. A później niestety już musieliśmy ruszać na przystanek na shuttle busa, który miał nas dowieźć na lotnisko. I tak skończyła się nasza włoska przygoda, podczas której z ręką na sercu przyznajemy że zakochaliśmy się we Włoszech, tamtejszym jedzeniu, klimacie, zabytkach… Na pewno jeszcze tam wrócimy!!!
Marta i Szymon