„Pod słońcem Lacjum” – czyli włoskie biegowe wakacje cz.1

„Pod słońcem Lacjum” – czyli włoskie biegowe wakacje cz.1

W środowe popołudnie 15 września pogoda w Łodzi dopisywała, jednak my byliśmy uradowani nie tylko z tego powodu, ale przede wszystkim dlatego, że nadszedł wreszcie dzień rozpoczęcia naszego dłuższego tegorocznego urlopu, będącego zarazem pierwszym zagranicznym wyjazdem po rozpoczęciu pandemii. A wszystko zaczęło się pewnego zimnego majowego wieczora, kiedy to Szymciu siedział pod kołdrą i inhalował się z powodu uporczywego kaszlu, Marta zaś postanowiła sprawdzić co ciekawego mają do zaoferowania programy telewizyjne. Akurat po włączeniu telewizora, jej oczom ukazał się tytuł rozpoczynającego się filmu – „Pod słońcem Toskanii”. Nie to że nie oglądałam tego filmu, ale chyba nigdy od samego początku. Uznałam to więc za dobrą okazję, aby wreszcie zobaczyć go w całości. No i przepadłam, piękne toskańskie krajobrazy, wino, śpiew, radość życia… Postanowiłam kuć żelazo póki gorące. Od razu w czasie przerwy reklamowej sprawdziłam – jako doświadczona żona biegacza – kiedy planowany jest jakiś maraton we Włoszech. Moją uwagę zwrócił maraton w Rzymie, który mieliśmy w planach już ładnych parę lat wcześniej – jak kiedyś wygadał się Szymon, to tam miały się odbyć nasze zaręczyny! Zazwyczaj maraton odbywał się w kwietniu jednak pandemia spowodowała że w tym roku miał odbyć się 19 września. Pora roku idealna na odkrywanie Włoch – po wakacyjnych tłumach i upałach. Szymon szybko podłapał temat i tak oto 15 września wieczorem wylądowaliśmy na lotnisku Ciampino! ?

Po wylądowaniu jednak pierwsze wrażenie nie było najlepsze – ciemno, zaczął padać deszcz, a nasz głód wzrastać. Na Dworcu Termini weszliśmy do nieźle wyglądającego, zrobionego w loftowym stylu, zakątka kulinarnego w którym  oferowały swoje usługi różnego rodzaju knajpki. Wybraliśmy makaron, mimo ze stoisko było chwilę przed zamknięciem ale osoba je obsługująca powiedziała, że może nam zrobić makaron carbonarra. Podekscytowani wizją zjedzenia pierwszego makaronu w Rzymie, przystaliśmy na to. Wątpliwości zaczęliśmy mieć gdy „kucharz” nabrał chochlą dziwnego, żółtego sosu z dużego plastikowego pojemnika i wlał go na patelnię z makaronem. Gdy postawił przed nami makaron rigatoni z tymże sosem, nasze obawy się potwierdziły. Intensywnie pachnące żółtym serem danie miało niewiele wspólnego z prawdziwą carbonarą. Być może można byłoby go nazwać mac and cheese czyli kultową amerykańską potrawą dla dzieci ale włoską carbonarrą?? Oczywiście wiadomo, to tylko stoisko na dworcu ale mimo wszystko… Z nosami na kwintę zjedliśmy co nam podano bo od 14 nie mieliśmy nic w ustach, ale myśli mieliśmy niewesołe – czy tak miał wyglądać nasz pobyt? Podróbki włoskiego jedzenia i naciąganie na każdym kroku?

Po wyjściu z dworca zobaczyliśmy jak bezdomni (w dużej liczbie) układają się przy nim do snu. Niezbyt piękna pocztówka pierwszych chwil pobytu w Rzymie. Na szczęście pod dotarciu do hotelu było lepiej. Spotkany na recepcji Polak był miły i pomocny, okazało się też że dostaliśmy lepszy pokój niż ten, za który zapłaciliśmy. Czyściutki i spory pokój znajdował się na 4 piętrze, na które wjeżdżało się maleńką, uroczą, zabytkowa windą.

***

Szymon postanowił rozpocząć pierwszy pełny dzień w Wiecznym Mieście od treningu i w niewiele ponad godzinę zobaczył najważniejsze punkty miasta, z Coloseum i Watykanem na czele, w dodatku puste bo było około 8 rano. Tymczasem Martusia w tym czasie… smacznie spała ? Obudził mnie dopiero wracający z treningu Szymon. Szybkie ogarnięcie się i rozpoczęliśmy zwiedzanie od śniadania, na które składało się americano i panini w kawiarni tłumnie odwiedzanej przez lokalnych mieszkańców. Ponieważ na pierwszy dzień nie mieliśmy nic konkretnego zarezerwowane, postanowiliśmy iść przed siebie gdzie nas nogi poniosą. No i poniosły… Najpierw pod tzw. Ołtarz Ojczyzny czyli słynny i wielki, biały pomnik Wiktora Emanuela II, następnie na Wzgórze Kapitolińskie, gdzie odwiedziliśmy tamtejsze muzea i zobaczyliśmy m.in. słynny posąg wilczycy karmiącej Remusa i Romulusa czy pozostałości wielkiego posągu Konstantyna, dalej zaś udaliśmy się na Piazza Navona z piękną fontanną 4 rzek, przez spokojne Campo di Fiori i zatłoczoną Fontannę di Trevi aż na Schody Hiszpańskie, gdzie mogliśmy podziwiać zmierzch zapadający nad Rzymem. Wykończeni, dzień zakończyliśmy jedząc bardzo dobry makaron na wynos za 4,5 euro (który znalazł Szymon) i podziwiając wystawy drogich sklepów jak Gucci czy Valentino, które gdyby nie metki – niczym by się nie różniły od ubrań z bałuckiego rynku ?.

IMG_20210916_080820

Przed snem mieliśmy jeszcze przyjemność posłuchać we własnym pokoju koncertu dobiegającego z restauracji znajdującej się poniżej, gdzie utalentowany muzyk rewelacyjnie odtwarzał covery znanych przebojów. Czy mogło być lepiej? Chyba tak bo już następnego dnia czekał na nas Watykan!

***

Tym razem poranek rozpoczęliśmy wcześniej niż dnia poprzedniego. Postanowiliśmy również przetestować rzymskie metro, które szybko przetransportowało nas w okolice głównego punktu programu zwiedzania – Watykanu. Naprzeciwko wejścia do Muzeów Watykańskich zauważyliśmy obleganą knajpkę, w której postanowiliśmy się posilić (oczywiście kawą i kanapkami) i przeczekać ulewę, która właśnie się rozpętała. Po wejściu do Muzeum, Marta zauważyła znaki kierujące na krótką trasę do Kaplicy Sykstyńskiej. To jej przypomniało, jak na blogach czytała o tym, że warto rozpocząć poranne zwiedzanie od Kaplicy Sykstyńskiej kiedy nie ma w niej jeszcze aż tylu turystów. Szymon dość niechętnie (wszak miał ograniczać ilość kroków tego dnia) ale się zgodził i rozpoczęliśmy marsz do głównego punktu programu. Zrobiła na nas ogromne wrażenie. Oczywiście freski Michała Anioła na suficie ze Stworzeniem Adama na czele były przepiękne jednak także Sąd Ostateczny na głównej ścianie jak i inne freski przedstawiające sceny biblijne wzbudzały podziw. Ludzi rzeczywiście nie było tak dużo jednak na niewiele się to zdało gdyż i tak nie można robić tam zdjęć… Natomiast kiedy wróciliśmy do początku zwiedzania zdaliśmy sobie sprawę, że tłum zdążył się pojawić w innych salach. Czekało nas więc zwiedzanie całych muzeów z jakimś milionem ludzi ? Daliśmy jednak radę. Zbiorami spokojnie dałoby się obdzielić z 10 muzeów. Arrasy, obrazy (w tym jeden Matejki!), rzeźby, meble… Łącznie 5 godzin zwiedzania. Niemożliwym jest wszystko spamiętać jednak jest to punkt obowiązkowy pobytu w Rzymie i jak najbardziej wart swojej ceny. Kolejnym punktem programu była Bazylika Św. Piotra. Jej zwiedzanie postanowiliśmy rozpocząć od kopuły która jest czynna krócej. Brak wcześniejszej rezerwacji biletów skutkował kolejką jednak po półgodzinie wjeżdżaliśmy windą, zaoszczędzając w ten sposób wejście po 300 schodach. Jednak ponad 200 nadal na nas czekało, i to głównie klaustrofobicznymi przejściami. Widoki na cały Rzym wynagradzają jednak trud. Jednocześnie nie mogliśmy wyjść z podziwu, jak Michał Anioł jako projektant  i jego budowlańcy w XVI wieku, bez komputerów, dźwigów i nowoczesnych technologii dali radę zbudować coś tak wielkiego i pięknego? Trudno sobie wyobrazić…

IMG_20210916_135803

Po zejściu z kopuły rozpoczęliśmy zwiedzanie samej Bazyliki. Wspaniały spiżowy baldachim nad kryptą św. Piotra, piękny witraż gołębicy nad głównym ołtarzem i kilkanaście ołtarzy bocznych, w tym jeden z grobem św. Jana Pawła II, robią na nas wielkie wrażenie. Wszak jest to drugi pod względem wielkości kościół na świecie! Ustępuje miejsca tylko jakiemuś niedorzecznie dużemu kościołowi w Ghanie, zbudowanemu chyba tylko po to być dzierżył palmę pierwszeństwa bo podobno dużą popularnością się nie cieszy. Dzień kończymy wypisując kartki pocztowe do rodziny i słuchając bicia dzwonów o zachodzie słońca na placu św. Piotra który tyle razy widzieliśmy w telewizji, a teraz wreszcie mamy okazję zobaczyć go na własne oczy. Usatysfakcjonowani kolejnym dniem w stolicy Włoch, a właściwie w najmniejszym państwie świata jakim jest Watykan, dzień kończymy wyborną kolacją, wymieniając swoje wrażenia.

***

Trzeci i zarazem przedmaratoński dzień chcemy rozpocząć od zobaczenia Pantheonu z samego rana, tak aby uniknąć kolejek. Niestety,  już o 9 ciągnie się ona przez cały plac. Posuwa się jednak szybko. Przy wejściu strażnik pyta nas o rezerwację… Jaką rezerwację? Przecież zwiedzanie miało być darmowe! No i darmowe jest, tylko trzeba mieć rezerwację… Na szczęście można ją zrobić od ręki więc 5 minut później wchodzimy do środka. Ufff, nie staliśmy w kolejce na darmo. Kopuła z otworem tzw. Oculusem robi na nas wrażenie, wystrój może mniej ale czy po zobaczeniu Bazyliki św. Piotra jeszcze zrobi na nas kiedyś wrażenie? Kolejny punkt programu to Coloseum. Tłum wokół niego jest spory ale na szczęście wchodzi się sprawnie dzięki wcześniejszej rezerwacji. Niestety nie udało się zarezerwować także wejścia do podziemi ale już wejście na arenę i trybuny robi duże wrażenie. Wyobrażając sobie sceny walk ludzi z dzikimi zwierzętami niczym z filmu „Gladiator”, zastanawiamy się czy także bitwy morskie mogły mieć tutaj miejsce jak twierdzą niektórzy – czy też nie byłoby to możliwe? Szymon w pewnym momencie przestaje jednak zwracać większą uwagę na największy amfiteatr starożytności bowiem włącza w telefonie transmisję meczu swojej ulubionej drużyny… ech Ci faceci ?

Bilety do Coloseum obejmują także wejście na Forum Romanum i Palatyn więc udajemy się tam, choć słońce wczesnego popołudnia nie zachęca. Na szczęście co jakiś czas natykamy się na popularne w całym Rzymie kraniki z wodą pitną które pozwalają napełnić opróżnianą przez nas w tempie błyskawicznym butelkę z wodą i chwilę odpocząć. Na nieszczęście na ten dzień wybraliśmy naprawdę wyczerpującą trasę zwiedzania bowiem końca jej nie widać… Ruiny starożytnych budowli i widoki ze wzgórza Palatynu są wspaniałe jednak zaczynamy obawiać się o stan nóżek Szymona, który przecież z samego rana następnego dnia ma pokonać królewski dystans. Wreszcie docieramy do końca i możemy ruszyć do biura zawodów. Chociaż kiszki marsza nam grają, są rzeczy ważne i ważniejsze… ? Udaje się odebrać pakiet, złożyć podpis na ściance z logo maratonu i wczuć w atmosferę biegu, po czym wreszcie możemy ruszać na nasze osobiste „pasta party” ? nie szukamy daleko tylko siadamy w jednej z knajpek blisko przystanku metra. Próbujemy znowu pizzy i makaronu cacio e pepe. Oczywiście jak to we Włoszech, jedno i drugie jest pyszne. W drodze powrotnej jeszcze zakupy na śniadanie i już mamy kłaść się spać, jednak postanawiamy dopakować więcej glikogenu (Marta też w ramach solidarności) więc wychodzimy do pobliskiej knajpki. Zasypiamy zastanawiając się co przyniesie dzień tak długo przez nas wyczekiwanego biegu…

IMG_20210918_133025 IMG_20210918_143738

IMG_20210918_095227

IMG_20210918_085802

IMG_20210918_115917

Kolejny dzień zaczynamy wcześnie bo już o 5.30. Nastał bowiem TEN dzień.

——Relacja z maratonu tutaj——

W czasie biegu Marta odkrywa Rzym na własną rękę. Wraca m.in. do Watykanu i Bazyliki św. Piotra gdzie udaje jej się odwiedzić podziemia, które poprzednio były już nieczynne. Niestety na mecie nie udaje jej się przywitać Męża a to dlatego że prawdopodobnie ze względów covidowych, a może też bezpieczeństwa, miejsce mety jest niedostępne dla widzów którzy swoich bliskich mogą spotkać dopiero kilkaset metrów dalej. Po biegu wracamy odpocząć chwilę a co niektórzy, także się umyć ?Do wieczora jednak nie będziemy przecież siedzieć w pokoju! Mimo zmęczonych nóżek Szymona, ruszamy w miasto. Docieramy do Ogrodów Borghese – jednego z większych rzymskich parków. Myślimy o odwiedzeniu Galerii Borghese jednak napis na drzwiach kasy o wyprzedaniu biletów na kilka dni naprzód, nie pozostawia złudzeń. Sam park jednak także jest wart zobaczenia. Ma jeziorko po których można popływać łódką i sporo ławek, co jest idealną opcją dla zmęczonego biegacza. Postanawiamy też przy tej okazji spróbować słynnego włoskiego wina z kartonu. Potwierdzamy, jest bardzo dobre i w niczym nie przypomina polskich trunków w tej cenie i w tym opakowaniu! Dzień kończymy na Piazza del Popolo, z dwoma identycznymi kościołami naprzeciwko siebie, skąd już tylko rzut beretem do Schodów Hiszpańskich, a w ich pobliżu jest przecież ten pyszny makaron! Kwestia kolacji rozwiązuje się zatem sama. Wracamy do hotelu na ostatni koncert z restauracji i ostatnią noc w Rzymie przed dalszą częścią podróży. Kolejnego dnia odwiedzamy tylko szybko park obok Koloseum i 2 kościoły (z 900 które znajdują się w Rzymie! – Szymon twierdzi że są na każdym kroku, tak jak Żabki w Łodzi ? ), kupujemy też kilka pamiątek aby o 11.57 zameldować się w pociągu do Cinque Terre – ale to już inna część tej włoskiej opowieści…

Marta i Szymon