Listy z maratonu na Mauritiusie – cz. 2

Listy z maratonu na Mauritiusie – cz. 2

 mauritius2014a 004Listy z maratonu na Mauritiusie – 2

Na szczęście biegową katorgę mam już za sobą. Pobudka 3.50,  według czasu polskiego – 1.50. Wieczór to czy rano? Szybkie śniadanko i pędzimy naszym bolidem przez ciemne i wąskie drogi Mauritiusu. Atrakcji dużo – co chwilę można zgubić drogę albo wyłapać psa na zderzak.

Mijając planowaną metę mieliśmy dojechać 24 km. dalej, czyli na miejsce startu. Na szczęście, gdy na chwilę zjechaliśmy na pusty parking przy mecie, pojawił się miejscowy biegacz, który zaproponował nam transport. Dzięki temu po biegu nie straciliśmy co najmniej 2 godzin., gdyż pojazd mieliśmy na miejscu.

Startowaliśmy o 6.30 z wakacyjnej wioski Le Morne. Jeszcze w ciemności zebrało się nieco ponad 100 biegaczy z dosłownie całego świata. Dostrzegając flagę na mojej koszulce zagadnął mnie drugi zawodnik z Polski – zanany maratoński obieżyświat Ryszard Ellert. Nasi biegacze są wszędzie, nawet tam, gdzie trzeba się ścigać do góry nogami.

mauritius2014a 042Start był po prostu startem – bez przemówień, strzałów i zbędnych szopek. Ruszyliśmy wzdłuż morza, by po 1,5 km. zrobić nawrót i wrócić na start. Tam Klaudia zrobiła mi parę fotek i ruszyłem dalej. Rano nie było za ciepło, biegło się nieźle, choć odczuwałem dość wysoką wilgotność – strój dość szybko stał się mokry. Biegłem całkiem żwawo, koło 12. miejsca. Co 5 km. był punkt z wodą i pepsi, niestety, bez izotoników, którymi tu się chyba nie handluje. Na 7 km. na skrzyżowaniu skręcaliśmy w lewo, by zrobić wielką agrafkę, z nawrotem na 16 km. Gdy znów dotarłem na to skrzyżowanie (22. km.), czekała już tam na mnie Klaudia, która przyszła z Le Morne. Podała powerrade, żel i fiolkę z magnezem. Ściskając to wszystko w łapkach dzielnie ruszyłem na najcięższy na trasie podbieg.

mauritius2014a 073Trasa była mocno pofałdowana, góra – dół, góra – dół. Podbiegi robiły swoje. Od połówki miałem już syndrom miękkich nóg, do którego dołączył szybko zespół spadającej prędkości. Od 28 km. pojawiały się u mnie odcinki marszu, starałem się, by przypadały na podbiegach. Gdy do mety zostało 10 km. zmuszony byłem stwierdzić, że moja bogata wyobraźnia nie jest w stanie zaproponować scenariusza, w którym docieram do końca biegu. Na dodatek ruch nie był zamknięty, więc naprawdę trzeba było uważać, zwłaszcza, że należało biec po lewej stronie drogi (co przy ruchu lewostronnym nie było zbyt mądre).

Wciąż jednak biegłem. Ze trzech rywali wyprzedziło mnie, ja wyprzedziłem ze trzech, którzy – o dziwo – przemieszczali się wolniej niż ja. Jeszcze dwa razy na trasie spotkałem Klaudię, ale chyba kontakt ze mną był utrudniony, zwłaszcza na 38 km. Nie za bardzo pamiętam jak, ale do mety dotarłem. Czas 3.41.16 dał mi 12. miejsce (10 wśród mężczyzn), niestety – dopiero 5. w kategorii wiekowej. Bieganie stało się zbyt popularne wśród starych ludzi…

Wynik jest oczywiście słabiutki, a po 35. moje tempo (o ile to jeszcze było tempo) oscylowało koło wartości 6’12”. Na porażkę złożyło się kilka przyczyn. Trudna trasa i  nieco (ale tylko nieco) tropikalna pogoda nałożyły się na braki treningowe z ostatnich miesięcy. Gdy ktoś nie jest w stanie (kontuzje) robić długich wybiegań i odpowiedniego kilometrażu, to w maratonie nie ma co liczyć na cud. Cuda w biegu na 42 km. się po prostu nie zdarzają, a przynajmniej mi.

Maciej Rakowski

mauritius2014a 050 mauritius2014a 069 mauritius2014a 084 mauritius2014a 099 mauritius2014a 111