Listy z podróży na Kubę – XXXIII Marabana – Maraton na Kubie – marzenia, które mogły się nie spełnić

Listy z podróży na Kubę – XXXIII Marabana – Maraton na Kubie – marzenia, które mogły się nie spełnić

W nocy nie spałem dobrze, budząc się kilkukrotnie słyszałem jak nieprzerwany strumień deszczu uderzał o parapet okna i warkoczący klimatyzator. W oczach miałem ubiegłowieczorny widok policjanta stojącego na środku ulicy Malecon, zawracającego nadjeżdżające samochody z powodu wdzierających się na ulicę gniewnych fal nadchodzących z Cieśniny Florydzkiej.

Przez Malecon, po pierwszych „rozgrzewkowych” kilometrach starymi uliczkami Hawany, przebiegała na kilku kilometrach trasa maratonu. Nawet nie łudziłem się, że jest wariant „B” i z samego rana wyznaczone zostaną odcinki zastępcze. Czy zatem maraton zostanie odwołany? Czy blisko 2-tygodniowy kubański chill nie zostanie zwieńczony 42-kilometrową masochistyczną wycieczką?

Przestało padać o 5, może 5:30. Wychodząc kilka minut po 6 rano z naszej casy, ubrany byłem w kurtkę przeciwdeszczową oraz sandały na nogach. Wszak jeszcze wczoraj wieczorem brodziliśmy po kostki w wodzie. Jednak ku naszemu zaskoczeniu ani kurtka przeciwdeszczowa ani sandały nie były potrzebne. Pamiątką całonocnej ulewy był mokry asfalt, gdzieniegdzie występujące kałuże i walające się śmieci. Byłem spokojny. Spacer w kierunku Kapitolu, naszego miejsca startu, nie zajął więcej niż 5 minut. Wysmarowałem stopy wazeliną, założyłem szakalowe „bojowe” barwy i byłem gotowy do walki z Goliatem.

20191110_075908 20191110_062311 20191110_063236

20191110_062612 20191110_072406

Marabana – czyli kubański maraton to lokalne święto biegaczy. Wspólnie z królewskim dystansem (354 zawodników) startowali biegacze na dystansie 5 km (brak informacji o ilości startujących), 10 km (2120 startujących) oraz 21 kilometrów (1328 startujących). Sam maraton miał dwie „połówkowe” pętle, więc wyraźnie luźno zrobiło się dopiero, gdy na jednej z nawrotek zniknęli „dyszkowicze”. Pierwsze kilometry zawsze są przyjemne, choć czuć było parne powietrze w płucach. To będzie ciężki bieg, niewątpliwie moja „forma” w tym dołoży niemałą cegiełkę – myślałem kiedy próbowałem złapać swój rytm. Kiedy uliczki startej Hawany przeszły w szeroką Malecon, dotarły do mnie polskie rozmowy. Tym oto sposobem, przez następne kilkanaście kilometrów biegłem w towarzystwie Roberta i Jacka z Raciborza. Uwagę od parnej pogody, obok rozmów i opowiadań o maratońskich przygodach, odwracały rozbijające się fale, częstokroć zalewając amatorów rybołówstwa.

20191110_092738 20191110_092426

W pewnym momencie jednak fale zniknęły, a bryza jakby stała się bardziej intensywna. Mokra mgiełka szybko przerodziła się w krople deszczu, a krople deszczu w ścianę wody. 4-5 kilometr trasy, a przed nami karaibska ulewa i szalejące morze. Pięknie! Nie dalej jak tydzień przed wylotem na Kubę towarzyszom podróży na Frankfurt Marathon opowiadałem, że w moim maratońskim dorobku nie mam jeszcze biegu w ulewie i ciekawy jestem jak to jest. Szybko przekonałem się, że nie było czego żałować. Początkowo starałem się jeszcze omijać kałuże i przeskakiwać potoki wody, ale kiedy kilka razy wpadłem po kostki w wodę, dalej było mi już wszystko jedno. Suchy i tak już nie będę, a szkoda energii na walkę z tym, co i tak nieuniknione. Był moment, że deszcz zelżał, by po chwili znów wrócić do swej intensywności. I tak do 16 kilometra, kiedy wiatr przegonił chmury za miasto.

Z kronikarskiego obowiązku wspomnieć należy, że sama trasa maratonu do nudnych i pustych z racji atrakcji turystycznych nie należy. Tłumów kibiców jednak nie spotkamy. Start maratonu zaczyna się po sąsiedzku z El Capitolio (Kapitolem) wzorowanym na gmachu Kongresu w Waszyngtonie, Gran Teatro oraz Parque Central (Parkiem Centralnym) z pomnikiem Jose Martiego – kubańskiego poety, pisarza oraz przywódcy ruchu niepodległościowego, uważanego za jednego z bohaterów narodowych.

Gdzieś pomiędzy 1,5-2 kilometrem mijamy Muzeum Rewolucji mieszczące się w dawnym Pałacu Prezydenckim. Drugi kilometr trasy to już wspominany kilkukilometrowy odcinek Malecon, z którego widać twierdzę Castillo de San Carlos de la Cabana i Castillo de los Tres Reyes del Morro. Gdzieś w okolicach 17-go kilometra słynny Plaza de la Revolucion (Plac Rewolucji) z monumentalną 109 metrową wieżą z pomnikiem… również Jose Martiego. Naprzeciw pomnika dwie wielkie podobizny Che Guevary oraz Camilo Cienfuegos (rewolucjonisty, walczącego u boku Che Guevary).

Teoretycznie było więc na co rzucić okiem. To jednak tylko teoria. Ulewa i ściana deszczu skutecznie zniechęcały do delektowania się hawańskimi atrakcjami, których nie udało się zobaczyć w przededniu maratonu. Być może na drugim okrążeniu będzie ku temu okazja? Przestało padać w okolicach Placu Rewolucji. Jeżeli myślałem że będzie lepiej – myliłem się. Choć nie padało, to paradoksalnie wpadłem z deszczu pod rynnę. Zza chmur co rusz wychodziło kubańskie słońce. Mokry asfalt parował, przemoczone buty schły na stopach powodując odparzenia. Puszczany po ulicach ruch samochodowy i kłęby spalin nie uatrakcyjniały pokonywania kolejnych kilometrów. Sam nie wiem co było lepsze – trucht i uczucie biegania po żyletkach czy marsz (który w drugiej części przeważał) i spacer po rozbitych kawałkach szkła. Męczyłem się – upał i parzące stopy nie dawały nawet grama przyjemności. Jedynie kilometry zbliżające mnie do mety dodawały otuchy. Plusem organizatorów była spora ilość punktów z wodą oraz sokami w torebeczkach (do przegryzienia i sączenia), które ulokowane były co ok 3 km. Na niektórych bufetach był nawet lód, który dawał pewne ukojenie dla rozgrzanego ciała. Początkowe założenie by dobiec w okolicach 4h 30 minut, po ulewie wydłużyłem do 4:45. Kiedy jednak czułem jak zarzynam swoje stopy uznałem, że każde zejście poniżej 5 godzin mogę nazwać małym sukcesem. Na metę wbiegłem po 4 godzinach i 54 minutach. Jeden z wolniejszych ulicznych maratonów, ale zarazem jeden z cięższych dla mojego organizmu. Cieszę się, że dotrwałem do mety, a przy tym udało się nie przekroczyć bariery 5 godzin.

20191110_112854 20191110_121358 20191110_121157 20191110_121059 20191110_120022 20191110_113122

20191110_120307

Podsumowując, Kubańską Marabanę można zaliczyć do ciekawych przygód biegowych. Maraton w ekstremalnych warunkach można tylko w tych kategoriach oceniać, bo na wynik i „personal best” nie ma co liczyć. A przy tym, przy okazji, odhaczyłem kolejny kontynent, na którym ukończyłem królewski dystans. Charakterystyczne i widoczne na trasie były same ubiory wielu Kubańczyków: bawełniane koszulki, dżinsy, stare buty czy biegacze pokonujący swój dystans boso. Tutaj bieg to nie rewia mody – trasę pokonuje się w tym, co się posiada. Stąd po biegu wielu cudzoziemców oblegano prosząc o biegowe buty czy koszulki, nawet jeśli są zniszczone i znoszone. W moim przypadku – nawet gdy ich zapach odpędzał muchy ? …a gdy wspomniałem, że to jedyna para, którą posiadam i muszę jakoś wrócić do domu – „no problem” – pokazując na swoje dziurawe, wyprodukowane chyba w XIX wieku obuwie – możemy się zamienić. Cóż, polityka i rewolucja nie zapewniła Kubie dobrobytu. Zaopatrzenie i możliwość kupna sprzętu sportowego są podobne do tych z polskich „czasów słusznie minionych”. Zmęczony ciągłymi pytaniami i prośbami szybko uciekliśmy do casy, by po odpoczynku i reanimacji moich stóp ruszyć dalej w podróż.

Wszystko co dobre, szybko się kończy

Chodząc jak kaczka (znaczy się Szymon), ruszyliśmy ostatni raz na spotkanie z Kubą, Kubańczykami i kubańskimi smakołykami, przy okazji zaopatrując się w kilka butelek rumu. Starym Chevroletem dojechaliśmy na lotnisko by zacząć nasz 30-godzinny powrót do domu. Czas podróży nie był przypadkowy – celowo wybraliśmy ten wariant, ponieważ oznaczał on 10-godzinną przerwę w Toronto.

20191111_123854 20191111_124319

Toronto nas jednak zaskoczyło – i to dwukrotnie! Pierwszy raz, gdy wychodząc z lotniska odczuliśmy zimową aurę i sypiący grubymi płatami śnieg (nasze buty, a w szczególności moje biegowe, które ledwie wysuszyłem, momentalnie zrobiły się całe mokre). Zwiedzanie w takich warunkach nie było więc specjalnie przyjemne. Całodzienny plan eksploracji miasta ograniczyliśmy więc do odwiedzin Nathan Philips Square naprzeciwko ratusza miejskiego, gdzie znajduje się wielki znak TORONTO. Miał on co prawda stanąć na krótko, przy okazji Igrzysk Panamerykańskich w 2015 roku, ale z racji popularności zostawiono go na stałe.

Kolejnym punktem, położonym nieopodal ratusza, był drugi najbardziej rozpoznawalny i najczęściej fotografowany budynek w Toronto – flatiron, czyli Googerham Building, który wciśnięty jest na rogu ulic Church i Front. Nazwa flatiron oznacza „płaski jak żelazko”. Dodatkowym wyróżnikiem jest oryginalny mural (co głównie zwróciło uwagę Szymona) znajdujący się na tyłach budynku oraz „psia” fontanna z kilkunastoma rzeźbami czworonogów.

20191111_154202 20191111_153131 20191111_152902

20191111_152807 20191111_153205

Trzecie i zarazem ostatnie miejsce, już wewnątrz ciepłego budynku (a więc wybrane nieprzypadkowo) to mekka i centrum kultu mieszkańców Kanady, kraju w którym zamiast futbolówki, dzieci otrzymują łyżwy – Hockey Hall of Fame, czyli muzeum hokeja wraz z wielką salą sław. Samo muzeum zgromadziło pokaźną liczbę pamiątek związanych z hokejem: ubrania, kije, łyżwy, maski, krążki, puchary czy imitacje szatni ze strojami sportowców z różnych epok. W sam raz na kilka godzin spokojnego zwiedzania i spaceru w cieple, czekając na samolot do Frankfurtu…

20191111_141755 20191111_131319 20191111_130512 IMG_4462 IMG_4448

IMG_4466 IMG_4459

Wcześniej pisaliśmy, że Toronto nas zaskoczyło dwukrotnie. Drugi raz na lotnisku. Ciągłe opady pierwszego w tym roku śniegu spowodowały paraliż. „Zima zaskoczyła drogowców”. Niestety… przez konieczność przygotowania pasa startowego opóźnił się nasz samolot, a konsekwencje były łatwe do przewidzenia – spóźniliśmy się na kolejny samolot do Warszawy. Na szczęście linie Lufthansa szybko przyszły z pomocą i podstawiły kolejny samolot, 3 godziny po docelowym starcie do Warszawy. Po zimowej zabawie w Toronto wróciliśmy rzecz jasna chorzy, ale szczęśliwi. Z masą wspomnień, zaopatrzeni w rum i cygara – będziemy mieli co wspominać!

[The End]