2 sierpnia wyskoczyliśmy na trening w Góry Świętokrzyskie, by pobiec z Sielpi przez Dobrzeszewską Górę do Kuźniaków, szlakiem niebieskim. Towarzystwo doborowe – Wielki Książę Maciej Plątonogi, a z nim trzy szakalowe królewny – Martynka, Ania i Diana. Wyszło niemal 25 km, każdemu inaczej, bo kilkakrotnie szukaliśmy szlaku.
Pierwsze kilkanaście kilometrów raczej płasko, sporo po lesie. Był też nieprzyjemny leśny kawałek (2 km.) po mocno błotnistej, zarośniętej i nierównej ścieżce, gdzie muchy zjadały żywcem. Pogoda też nie rozpieszczała, upał dawał się we znaki, a przez kilkanaście minut chłodzenie zapewniała ulewa.
Za wioską Jóźwików (tam Martynka była zachwycona, że odnalazła rodzinne dobra) zaczęło się robić pod górę i tak wspięliśmy się na Dobrzeszewską (blisko 400 m.n.p.m.), Szczyt zalesiony, bez widoków, za to z prehistorycznymi kultowymi wałami z kamieni. Po spełnieniu pogańskich obrzędów pomknęliśmy dalej, choć „mknięcie” nie wyglądało już najlepiej. W Kuźniakach wprawiliśmy w osłupienie panią sklepową, wypijając od ręki kilka litrów wód i soków, a potem godzinkę posiedzieliśmy przy drodze łapiąc okazję.
Pozdrawiamy:
Starszą Panią ze wsi Grębosze, która pędząc bimber w ogródku poczęstowała dziewczyny napojem (czyli wodą ze studni).
Pana w oplu (chyba w oplu), który zawiózł nas dalej niż sam jechał, dzięki czemu dotarliśmy do szosy Kielce-Piotrków.
Kierowcę – łowcę sumów gigantów i jego kolegę Adriana Palacza (który sam trochę biega i nalegał, byśmy o nim wspomnieli), którzy zabrali na tylną kanapę całą naszą śmierdzącą czwórkę i dostarczyli nas do samej Sielpi.